Pamiętam dzień, w którym wraz z wujkiem i ciotką dołączyłem do Dworu Nocy oraz spotkanie z władcą. Widać było, że niezbyt księcia interesował nasz przyjazd. Starał się wszystko załatwić jak najszybciej, pewnie i bez nas miał już urwanie głowy. Oczywiście, próbował być miły (na swój sposób). Moim oczom jednak nic nie umknie. Ja również chciałem czym prędzej zakończyć to spotkanie. Dobrze, że mogliśmy się tu spokojnie osiedlić. Mimo wszystko wujkowie bardzo się cieszyli, że poznali księcia i zamieszkali na ziemiach pod jego panowaniem. Dla mnie jednak nie robiło to wielkiej różnicy.
W wieku szesnastu lat opuściłem dom i ruszyłem w świat. Szczerze mówiąc, zrobiłem to dlatego, iż miałem po części dosyć mieszkania w wujkami. Nieprzyjemnie się wśród nich czułem. Wziąłem ze sobą potrzebne do przeżycia rzeczy. Pieniądze jednak straciłem, bowiem mnie okradli. Nie pozostało mi nic innego jak kraść. W sumie, byłem w tym całkiem dobry. Ludzie zbyt późno reagowali, może niektórzy nadal nie wiedzą, że stracili parę monet.
Powóz natrafił na kamień, przez co podskoczył. Spowodowało do wyrwanie mnie z zamyślenia. Na chwilę zebrało mi się na wymioty, ale powstrzymałem się. Wziąłem głęboki wdech. Nie lubiłem jazdy powozami. Wszystko się trzęsło, a z każdym podskokiem musiałem powstrzymywać się od zwrócenia. Spojrzałem na swoje ręce skute kajdankami i zakląłem pod nosem. Trzeba było się nie wychylać z bezpiecznej kryjówki, skarciłem się w myślach. W dużym mieście zawsze znajdą się osoby, które mnie znają, z widzenia oczywiście. Tak, wreszcie mi się dostało za moje czyny. Straży miejskiej udało mi się złapać. Teraz jechałem ich powozem, zapewne do więzienia. Starałem się obmyślić jakiś plan ucieczki, jednak nie było to łatwe. Kajdany, którymi mnie skuli, blokowały moją moc, a ona była kluczowym elementem planu. Poza tym, choroba lokomocyjna nie zamierzała odpuścić. Ech... chyba już po mnie. Przeniosłem wzrok na kamienicę, którą mijał właśnie powóz. Jestem na obrzeżach miasta. Mam jeszcze czas na wymyślenie czegoś. Zamknąłem oczy i zacząłem gorączkowo myśleć. Po jakimś czasie westchnąłem zrezygnowany. Gdyby tylko dało się jakoś pozbyć tych kajdanek... i mdłości. Nagle usłyszałem krzyki ludzi, a po chwili rżenie koni. Powóz się zatrzymał. Postanowiłem nasłuchiwać.
- Co? Demon? Tutaj? - spytał mężczyzna, jeden ze straży miejskiej.
- Tak! Tutaj! Trzeba coś zrobić i to szybko! - krzyczał ktoś inny.
Wtem coś uderzyło o powóz, który się potem przewrócił. Wpadłem na ścianę. Krzyki stały się głośniejsze, również dało się słyszeć donośny ryk. Miasto znajdowało się niedaleko granicy, więc niezbyt się dziwiłem. Myślałem jednak, że bariery były mocniejsze.
Pod wpływem uderzenia drzwiczki powozu magicznie się otworzyły. Szybko wyczołgałem się na zewnątrz i wstałem. Pięciometrowa bestia, wyglądająca jak krzyżówka byka, jaszczurki i czegoś tam jeszcze, siała spustoszenie w okolicy. Nie niszczyła jednak budynków, bardziej interesowali ją ludzie. Korzystając z chwili paniki przechodniów zacząłem uciekać, aczkolwiek po dwóch sekundach zatrzymałem się. Jeden ze straży miejskiej został popchany przez panikujących, przez co się przewrócił. Z racji, że był blisko mnie, podczas upadku usłyszałem cichy brzęk. Przyjrzałem się mężczyźnie. Do pasa miał przyczepione metalowy okrąg, a na nim wisiały trzy klucze. Szybko podbiegłem do strażnika i odczepiłem klucze, po czym rzuciłem się do ucieczki. Mężczyzna zbyt późno zareagował, ale zdążył się podnieść i mimo wszytko ruszył w pogoń za mną. Kiedy skręciłem na skrzyżowaniu dróg, za mną przejechała grupa ludzi na koniach, pewnie mieli zająć się wyeliminowaniem demona. Olałem ich i pobiegłem dalej, a tamten facet za mną. Skręciłem w boczną uliczkę, gdzie w końcu postanowiłem wrzucić klucze do kieszeni, jeszcze by mi z rąk wypadły. Mężczyzna za mną coś wykrzykiwał. Z czasem jego krzyki stawały się coraz cichsze i mniej wyraźne ze względu na powiększającą się między nami odległość. Wybiegłem na szeroką ulicę i schowałem się za rogiem. Kiedy strażnik również wybiegł, szybko wróciłem i ukryłem się, tym razem za ławką. Facet rozejrzał się po okolicy, po czym pobiegł dalej. Wreszcie mam go z głowy. Odetchnąłem z ledwo widoczną ulgą i usiadłem na ławce. Krzyki ustały, zapewne już pokonali tamtego demona. Szybko im poszło. Może mimo swojej przerażającej gęby nie był aż taki silny. Dobra, muszę się stąd zmywać, tylko pozbędę się kajdanek. Wsadziłem ręce do kieszeni. Po chwili zamarłem. W środku klucza nie było. Sprawdziłem pozostałe... i nic. Szczęk łańcucha kajdanek jeszcze bardziej mnie irytował niż wcześniej. Zakląłem głośno. Jakim cudem zgubiłem te głupie klucze? Zarzuciłem kaptur na głowę, wepchałem ręce do rękawów w taki sposób, by nie było widać kajdanek i czym prędzej udałem się do miejsca, gdzie wrzucałem klucze do kieszeni. Zapewne wyglądałem idiotycznie i trochę podejrzanie, aczkolwiek co mogłem innego zrobić? Pójść do straży miejskiej i poprosić o uwolnienie? A może olać kajdanki i żyć normalnie? Na pewno żadne z tych wyjść nie jest dobre, dlatego jedyne, co mi zostało, to znaleźć klucze. Oby nikt ich nie zabrał. Będąc na miejscu zauważyłem osobę, która właśnie coś podnosiła. Były to oczywiście moje klucze... a w zasadzie tamtych strażników. Powoli podszedłem do nieznajomego, zachowując jednak jakiś dystans. Spuściłem lekko głowę, przez co grzywka bardziej przysłoniła moje oczy i powiedziałem:
- Em... te klucze należą do mnie i chciałbym je dostać z powrotem.
Mam tylko nadzieję, że obejdzie się bez wymówek. Najwyżej udam przybysza.
<Ktoś? :3>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz