wtorek, 19 lipca 2016

Od Rhysa c.d Sansity

Gdy Sans zemdlała, wezwałem medyków i pozwoliłem, by ją zanieśli do skrzydła medycznego w moim zamku. Po chwili wahania i niezdecydowania, ruszyłem za nimi. Dotarliśmy na miejsce i medycy oraz uzdrowiciele zabrali dziewczynę do sali. Stanąłem pod drzwiami i oparłem głowę o ścianę. Pewnie zapowiadało się długie czekanie, ale co tam... Skądś wiedziałem, że jest po co. Powinienem myśleć o zdrowiu i życiu Sans, martwic się, a ja po prostu... Błądziłem myślami po różnych tematach, nie dopuszczając do siebie tych najgorszych. Zawsze tak miałem, gdy wydarzyło się coś złego. Wyłączałem się, nie potrzebowałem niczego do życia, potrafiłem zachowywać się jak niematerialny, bezcielesny duch, który nie ma potrzeb i nic nie odczuwa. W tym stanie byłem aż do zakończenia lub rozstrzygnięcia sprawy czy problemu. Tak samo było teraz. Stałem przy drzwiach pod salą, w której leczyli Sans, i nie zadręczałem się tym, co mogło być konsekwencją ostatniego czynu Gastera. Czuwałem z przymkniętymi oczami, dopóty, dopóki jedna z niższych rangą pielęgniarek (może była pomocnicą medyków lub po prostu służką, ale mniejsza o to) nie wyszła cicho z sali.
- Książę? - szepnęła ostrożnie.
- Mmm? - mruknąłem i uniosłem brew w niemym geście zapytania.
- Panienka się obudziła. - powiedziała, a jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
- Oczywiście. - otworzyłem szerzej oczy.
Nie dziękowałem, gdyż ja rzadko dziękuję i moja służba była do tego przyzwyczajona. Byłem śmiercią, Mrocznym Panem i Księciem Zła w jednej osobie, a takowemu wręcz nie wypada dziękować. Usłyszeć ode mnie ''dziękuję'' to wielki zaszczyt. Dziękowałem wysoko postawionym osobom, ludziom, którym chciałem się przypodobać, ale tylko wtedy, gdy chciałem lub byłem w humorze. Dlatego też, gdy pielęgniarka odwróciła się i otworzyła drzwi, by wejść, nic nie mówiąc, odepchnąłem się od ściany i wszedłem za nią do sali.
<Sans?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz