- Nie masz za co, Sansity. - powiedziałem.
Dziewczyna słysząc swoje imię poderwała wcześniej pochyloną głowę.
- Proszę, nie mów do mnie pełnym imieniem, Rhys.
- Oczywiście, jak sobie życzysz, złotko. - wymruczałem.
Byłem ciekaw, dlaczegóż to mam się do niej tak nie zwracać, jednak nie drążyłem tematu. Nie chciałem czytać jej w myślach, gdyż tak łatwo traciło się zaufanie. Ja prowadziłem swoje gierki... A Sansity, czy tam Sans, zaintrygowała mnie. Mogła być przydatna na Dworze... Uległa, posłuszna, wierna i lojalna... Może odrobinę zbyt taka ''dobra'', jednakże, wiele ludzi nosi maski, a ktoś kto taki jest lub kto takiego udaje, dobrze wykonuje zadania i jest lubiany przez ludzi.
Skończyliśmy posiłek w milczeniu, a było już trochę późno (ja to tam śpię raz na kilka dni, w końcu moce mojego Dworu są najsilniejsze w Nocy, moje książęce przebijają wszystko - w końcu jestem śmiercią, czego innego się spodziewać ;p). Odprowadziłem więc Sans do jej komnat. Przy drzwiach zatrzymałem się i spojrzałem na nią w zamyśleniu.
<Sans?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz