Popędziłem szkieletowego konia, a Sansity pognała za mną. Po kilkunastu minutach galopu dotarliśmy nad wodospad.
[ k l i k ]
- Matka zabierała tu mnie i Feyrę w dzieciństwie... - westchnąłem.
Gdy Sans patrzyła zachwyconym wzrokiem na wodospad, odszedłem kawałek za drzewa i zbliżyłem się do jednego z krzaków róż i zerwałem kwiat. Stworzyłem szybko małego ogara, który oderwał zębami wszystkie kolce.
- Rhys? - krzyknęła Sansity trochę wystraszonym głosem. - Rhys!
Wyłoniłem się z krzaków, ukłoniłem i podałem dziewczynie kwiat. Zarumieniła się i cicho podziękowała. Ukryłem uśmiech tryumfu; lubiłem wprawiać ludzi w zakłopotanie. Ująłem jej dłoń i zaprowadziłem ją na mostek przechodzący przez jezioro. Dziewczyna stanęła i patrzyła się to na wodę, to na kwiat. Nie puściła jednak mojej dłoni. Stanąłem za nią i oparłem podbródek o jej głowę. Sans westchnęła i po chwili obróciła się w moją stronę. Popatrzyłem chwilę jej w oczy, dając jej czas na odsunięcie się, czego nie zrobiła. Pochyliłem więc głowę i musnąłem wargami jej usta.
<Sans?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz