- Zabierzcie ją do celi. - poleciłem strażnikowi. - Przynajmniej dwóch z was ma jej pilnować.
Gdy strażnicy postawili Katarinę na nogi, skuli ją w kajdany, rozbroili ją i odprowadzili w stronę zamku, przeleciałem spojrzeniem po tłumie. Dziecko-ofiara Katriny było teraz pocieszane przez Feyrę, czarnowłosego chłopaka i jeszcze kilka osób. Podszedłem do księżniczki Dworu Dnia i położyłem jej rękę na ramieniu.
''Chodź. Musimy porozmawiac.'' - przesłałem jej w myślach.
Feyra wyprostowała się. Podałem jej ramię, które wdzięcznie przyjęła. Odprowadziłem ją kawałek dalej, gdzie było mniej ludzi, a straż nerwowo łypiąc wzrokiem poszła za nami. Mimo tego, że nie wydaliśmy takiego rozkazu, przybyło więcej strażników. Atmosfera była napięta, a wśród ludności wyczuwało się strach. Cieszyło się z niego i żerowało na wystraszonych większośc mrocznych istot Dworu Nocy. Jednak w Festiwal Pierwszej Nocy Letniej miał panowac pokój - niezależnie od tego, jak ja i mój Dwór lubiliśmy chaos. Syknąłem więc na jednego z moich cienistych ogarów, który wykorzystując cień skradał się w stronę grupki ludzi. Pod wpływem mojego spojrzenia ogar podkulił ogon i uciekł w przeciwną stronę.
- Ta dziewucha złamała wszystkie zasady obu Dworów! Za kogo ona się uważa? Już raz złamała zasady i wdarła się na moje tereny, zaatakowała niewinnego i rozwaliła dwa stragany! - warknęła do mnie Feyra.
- Wiem. - westchnąłem.
- Wiesz?! Wiesz?! Zaatakowała dziecko, Rhys, d z i e c k o. I to nie swojego Dworu. A wiesz - zaakcentowała czasownik. - Że dzieci rodzą się bardzo rzadko, od kiedy demony przedostają się do Pyrythianu?
- Feyra, zdaję sobie sprawę bardziej, niż myślisz, z tego, że dzieci są rzadkością i z... wykroczeń, że tak to nazwę, Katariny.
- Rhys, próbując zabic Hisaki'ego złamała jedną z najstarszych zasad Pyrythianu, i jeszcze zignorowała drugą z świętych zasad, a mianowicie całkowity pokój na czas świętowania Rozpoczęcia Pory Roku. To się nazywa ś w i ę t o k r a d z t w o.
- Nie okażę jej litości, Fey. Już raz przyszedłem jej na ratunek i już raz ją ostrzegałem, czym grozi łamanie zasad na moim Dworze...
- Na każdym Dworze, Rhys. - poprawiła mnie.
- Na każdym Dworze. - przytaknąłem. - Złamała też kilka zasad obowiązujących wszystkich w Pyrythianie, niezależnie czy przynależą do Dworu czy nie. Tak więc, poniesie odpowiednią karę.
- Zabijesz ją?
- Jeśli będę musiał. Jakieś zasady muszę zachowac.. Mimo tego, że niewiele zasad przestrzegamy, ja, moi ludzie i moje istoty... Święte zasady obowiązują każdego. a chociaż wolałbym ją lepiej wykorzystac, widziało to większośc ludzi w całym Pyrythianie. Chodzi o jakieś resztki szacunku, zasad, sprawiedliwości, Feyro, a ja wiem, co wywołuję wśród ludzi. To - machnąłem ręką na osoby wokół placu - Jest udawane, to, że się mnie nie boją. Co jak co, ale Śmierc powinna wyczuwac strach wśród ludzi. I właśnie to czuję. Ale szacunek... Szacunek czują, bo się boją.
- Chodzi mi o to, czy zabijesz ją teraz, na oczach wszystkich.
- Daliśmy już bogom i lecie ofiarę... Nie mogę jej dziś zabic, mimo wszystko, dziś ma panowac pokój. Przesłucham ją, zobaczymy, co ma na swoje usprawiedliwienie, i... Damy jej wyrok jutro. Co ma byc, to będzie, czyż nie?
- Jasne jak moje cienie. Rhys, idź do tej... Kateriny? Czy jak jej tam było... I zrób to, co powinieneś.
- Na życzenie, pani. Spróbuj zając czymś ludzi, rozwiej strach swoim wrodzonym spokojem. - zachichotałem.
Feyra zaśmiała się i zamachnęła się na mnie ręką. Z łatwością złapałem jej nadgarstek. Pochyliliśmy głowy na znak szacunku dla siebie i księżniczka Dworu Dnia, wraz ze swoją eskortą, odeszła w stronę Hisaki'ego i swojego Dworu. Przybrałem niewzruszony wyraz twarzy i ruszyłem w stronę zamku, a w ślad za mną podążyła moja przyboczna straż. Gdy dotarłem pod celę Katariny, strażnicy uchylili drzwi na tyle, bym mógł się wślizgnąc. Chcieli wejśc ze mną, ale warknięciem stłumiłem ich prośby wzięcia strażnika lub chocby broni. Zniecierpliwionym tonem przypomniałem im, że sam w sobie jestem śmiercionośną bronią i, że jestem śmiercią we własnej osobie. Niechętnie przyznali mi rację. Bezszelestnie wszedłem do jej celi i oparłem się o ścianę z założonymi rękami. Wbiłem w nią gniewne spojrzenie i lodowatym, wypranym z emocji głosem, w którym brzmiała groźba, odezwałem się:
- Masz coś na swoje usprawiedliwienie, Katarino Assllon? Bacz na swoje zachowanie, tu i teraz, gdyż twój jeden niewłaściwy ruch bądź słowo, sprawi, że wydasz swoje ostatnie tchnienie.
<Katarina?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz