poniedziałek, 26 grudnia 2016

Koniec.

Gdy przychodzi ten czas, gdy blog jest cicho, chce się płakać. CoD wytrwał długo... Ale jest cicho. Tak nie można dalej. Wybaczcie - wiem, że to moja wina. Ale odeszłam od blogowania, nie mogę dłużej. To sprawy prywatne. Chciałam dac temu blogowi szansę... Ale on już nie ma nadziei. Cenię jednak wszystkich Was bardzo i włożyłam w CoD wiele. Nie zapomnę o tym blogu ani o Was.
Żegnam więc.
Wasza Adminka, jako Feyra&Rhysand Galathynius.

wtorek, 6 grudnia 2016

Od Akane CD Sansity

Rozejrzałam się po miejscu w którym się znajdowałam. Byłam tylko sama, a mnie otaczała tylko i wyłącznie ciemność. Pomimo tego, że próbowałam się ruszyć to nie udało mi się. Coś trzymało mnie. Coś co trzymało mnie ściskało mnie coraz to bardziej. Ścisnęło mnie tak, że zemdlałam, jednak gdy obudziłam się, byłam w jednej z uliczek. Nie wiedziałam co się do końca stało, wiedziałam jednak to, że powinnam uważać. Spojrzałam się na zegarek i od razu pognałam we wyznaczone miejsce, gdzie miałam się spotkać z Sans i jej bratem.
Jak tylko ujrzałam Sans, a tuż obok niej jej brata, dało mi to dużo do myślenia. Przyglądałam się im ze zdziwieniem. Sans jak zawsze była uprzejma i przedstawiła nas.
- Co wy na to, aby coś zjeść, a potem odprowadzę ciebie Sans do domu wraz z twoim bratem?
- Co do jedzenia to nie mam nic przeciwko - uśmiechnęła się od ucha do ucha. - Akane masz dzisiaj coś do załatwienia? - spytała, a ja się lekko uśmiechnęłam.
- Musze dzisiaj załatwić kilka spraw, dlatego miałabym prośbę - dziewczyna spojrzała się na mnie.
- Z miłą chęcią zajmę się Księciem - Sans czytała mi w myślach.
- Dzięki - odparłam z uśmiechem.

<Sans?>

sobota, 3 grudnia 2016

Od Sansity CD Akane

Zamiast biec na dworzec, teleportowałam się od razu do miasteczka w którym mieszkałam z bratem. Snowdin jak to Snowdin zawsze było pokryte śniegiem ale było ciepło. Uroki magicznego miasteczka. Ledwie postawiłam wodę na herbatę a drzwi się otworzyły. W progu stanął ogromny mężczyzna z rażącą w oczy muskulaturą. Od razu wyciągnął ramiona w moim kierunku.

-Sans!
-Pap!
Rzuciliśmy się do siebie pytając się wzajemnie co u nas słychać. Herbata szybko wypita, to tak rozmawiając wyszliśmy na dworzec i po jakiejś godzinie byliśmy w miejscu gdzie ostatni raz widziałam Akane.
-Dokąd idziemy?
-Poznasz pewną dziewczynę. Powinniście się od razu dogadać... O, Akane!- Krzyknęłam a ta od razu zatrzymała się spoglądając na nas. Dałam znak by podeszła. Gdy była przy nas zlustrowała nas wzrokiem, nie dziwię się. Ja mała osóbka a mój młodszy rok brat był jak dwie ja.
-Akane to mój brat Papyrus. Pap to moja znajoma Akane- przedstawiłam ich sobie nawzajem.

<Akane?>

niedziela, 27 listopada 2016

Od Akane CD Sansity

Rysunek się jej spodobał, a żeby mi to uświadomić dmuchnęła w swoją trąbkę wprost przy moim uchu. Ogłuchnąć jak ogłuchnąć, ale zawału przy niej można by było szybko się nabawić. Dziewczyna zaczęła się śmiać, a ja po chwili wraz z nią. Jednak przerwałam, gdy usłyszałam tajemniczy dźwięk. Mój słuch był wyostrzony, co było potrzebne, ale czasami był kłopotliwy.
- Sans to kiedy miał przyjechać twój brat? - spytałam, gdy przestała się śmiać.
- Około osiemnastej - odparła, a ja spojrzałam się na zegar.
- Sans to ty biegnij na dworzec i spotkamy się tam gdzie zawsze - dziewczyna spojrzała się na mnie pytająco.
- Ale mamy jeszcze czas - odparła, a ja pokazałam jej która jest już godzina. Ta jak tylko zobaczyła wskazaną godzinę przeze mnie, od razu wstała i pobiegła. Ja pochowałam rzeczy, a bynajmniej chciałam. Nie dokończyłam pakowania bo usłyszałam ponownie ten sam dźwięk. Jak się ocknęłam, byłam w zupełnie innym miejscu. Nie wiem jak to się stało, ale musiało mieć to coś związek z usłyszaną przeze mnie melodią.

<Sans?> Kompletny brak weny...

sobota, 26 listopada 2016

Od Sansity CD Aidena

-Nawet za bardzo- wyszczerzyłam się do niego, chociaż w oczach bił chłód. Gospodarz odszedł bowiem przybyła jego żona Muffet, która co prawda prowadziła obok własny lokal i w sumie byli jakby rywalami to często zajmowali się wzajemnymi biznesami. Ponownie zwróciłam głowę w kierunku Aidena.
-Myślałam, że jesteś mądrzejszy. Tylko dureń pakuje się na oślep w barierę.
-Skąd miałem o niej wiedzieć- syknął.
-Listy gończe, znacznie wzmożone wizyty straży- zaczęłam wyliczać na palcach,- no naprawdę nie wiem skąd miałaby być bariera.
-Bądź przez chwile poważna. Muszę się stąd wydostać.
-Wiesz co by było gdybym ci nie pomogła?
Sięgnęłam milcząc po łyk swojego napoju po czym zwróciłam się do niego z ukrytymi za grzywka oczyma.
-Byłbyś martwy w miejscu gdzie siedzisz- powiedziałam cicho ze śmiertelną powagą. Dostrzegłam strach ukryty w jego oczach. Zaraz po tym, Grillby wrócił.
-Co tak siedzicie w ciszy?
-Namyślamy się co znowu nasz kolega zrobi głupiego w celu ucieczki- natychmiast przybrałam swój beztroski ton i uśmiech.- Co tam u Muffet?
-Nic co byłoby niepokojące. Przekazuje pozdrowienia i pyta się kiedy wpadnie Papyrus.
-Dostałam list, ma w najbliższym czasie przybyć na jakiś czas. Może być u twojej żony jak zwykle?
-On ma tam zaklepany pokój. Ale nie będziesz na niego czekać w Snowdin?
-Jak dostanę kolejna wiadomość od niego, to wyjadę i wrócimy razem- tak rozmawialiśmy sobie o Pap'ie całkiem ignorując Aidena.

<Aiden? Wybacz za czekanie>

Od Sansity CD Akane

Patrzyłam na nią to na jej rysunek i nie wiedziałam co zrobić. Szkic był bajeczny. O dziwo nawet zabawnie to wyglądało jak przedstawiła mnie roześmianą głaskającą Księcia.
-Więc?- Zapytała się lękliwie. Roześmiałam się klepiąc ją w ramię.
-Dziewczyno, weź nie bądź przerażona. Jest piękny.
-Mówisz tak po znajomości- mruknęła. Zaraz jednak poderwała się sparaliżowana bowiem dmuchnęłam z całej siły trąbka wprost do jej ucha. Chwyciła się za nie i zaczęła jęczeć, na co zachichotałam.
-Spokojnie, nie ogłuchniesz.
-Chciałaś żebym na zawał padła?
-Nie. To miało być żebyś przejrzała na oczy. Albo w sumie się nie przesłyszała.
Po czym już całkiem zaczęłam się śmiać.

<Akane? Wybacz za taką zwłokę>

sobota, 12 listopada 2016

Od Aidena CD Sansity

Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej i złapałem się za bolącą głowę. Było mi niedobrze, dodatkowo ten posmak piwa. Już nigdy po ucieczce nie wejdę frontowymi drzwiami. Rozejrzałem się po pokoju. Sans zniknęła. Przeanalizowałem ostatnią wypowiedź dziewczyny. Musiałem następnego dnia zmyć się z gospody. Jak z gospody to i chyba też z miasta, bo raczej nie znalazłbym drugiej kryjówki. Jeszcze straż...
Chwyciłem kubek i wziąłem parę łyków wody. Gdy go odstawiałem, do pokoju wszedł Grillby. Zmierzył pomieszczenie wzrokiem, a gdy spojrzał na mnie, spytał:
- Jak się czujesz?
- A jak myślisz? - mruknąłem.
Mężczyzna poprawił okulary, po czym przyjrzał mi się uważnie. Chwilę później uśmiechnął się trochę niepewnie.
- No - zawahał się. - Według mnie masz się lepiej niż wcześniej.
Nagle poczułem, że zbiera mi się na wymioty. Szybko zatkałem usta. Grillby wyprostował się, mówiąc cicho:
- Albo jednak nie...
Podniosłem wzrok na niego. Zakręciło mi się w głowie. Głupie piwo... Czemu alkohol mi tak szkodzi? Ledwo powstrzymując się od zwrócenia mruknąłem:
- Przynieś wiadro. Szybko.
- Już, już! - odparł Grillby, po czym wybiegł z pokoju.

Otworzyłem oczy, spoglądając na sufit. Przewróciłem się na bok. Zegar, stojący na szafce nocnej, wskazywał godzinę ósmą. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej i przeczesałem ręką luźno opadające włosy. Co to była za noc. Zwracałem do późna, a ból głowy i brzucha męczył mnie jeszcze przez kilka godzin. Kiedy moje myśli odeszły od tych okropnych zdarzeń, przypomniały mi się słowa Sans. No tak... Mam się dzisiaj zmyć. Związałem rzemykiem włosy, po czym wstałem, ubrałem buty i płaszcz i wyszedłem na górę.
Usiadłem przy ladzie. Po chwili stanął przede mną Grillby.
- Dzień dobry - rzekł uśmiechnięty. - Jak tam? Lepiej?
- Herbatę z cytryną oraz jakąś bułkę - powiedziałem, całkowicie olewając pytanie.
Mężczyzna westchnął i odszedł. Kilka minut później wrócił z moim zamówieniem. Zacząłem jeść bułkę, co jakiś czas popijając herbatę. Ukradkiem obserwowałem dwójkę gości siedzących niedaleko. Straż jeszcze prawdopodobnie spała, więc nie musiałem być szczególnie ostrożny. Niekiedy szukałem wzrokiem Sans. Nigdzie jej jednak nie było. Może ma co innego na głowie? Jakby się tak zastanowić, to niemal w ogóle jej nie znam. Wiem jedynie, że jest osobą władającą magią i ma gadane.
Dopiłem herbatę i odstawiłem kubek na ladę, obok pustego talerza. Wstałem i ruszyłem w kierunku wyjścia.
- Dokąd idziesz? - Usłyszałem za sobą głos Grillby'ego.
- Wczoraj Sans mówiła, żebym się stąd rano zmył - odparłem, odwracając się.
Gospodarz westchnął.
- Prawdę mówiąc, bez ciebie nie będzie już tak samo.
- Odejdę, a ty szybko o mnie zapomnisz, jak każdy.
- O tobie to niełatwo zapomnieć. - Grillby zaśmiał się. - Twoja twarz widnieje na murach, jesteś bardzo znany.
Prychnąłem i udałem się w stronę wyjścia. Po chwili jednak odwróciłem się do gospodarza.
- Masz może jakiś sztylet do oddania? - zapytałem.
Grillby uniósł brew i przestał czyścić szmatką kubek.
- A mam taki jeden - odpowiedział powoli. - Ale nie wiem, czy ci go dam.
- No weź, nie bądź taki. - Skrzywiłem się. - Co ci szkodzi? Chyba nie myślisz, że się wyda, że dałeś mi broń?
- Do kradzieży raczej nie jest potrzebny sztylet.
- Ale do samoobrony tak.
Po krótkiej wymianie zdań Grillby w końcu dał mi ten sztylet.
- Dzięki - powiedziałem krótko.
Odwróciłem się i wyszedłem z gospody. Zacząłem przenosić grawitację na budynki, dzięki czemu, odbijając się od jednej ściany do drugiej, mogłem się szybko przemieszczać.

Samochód z przyczepą z koniem zatrzymał się. Po chwili wysiadł średniego wzrostu mężczyzna i wszedł do budynku. Przyczaiłem się obok przyczepy. Nie mogłem uciekać z miasta pieszo. Najlepiej było na koniu. Poza tym, już parę razy szedłem o własnych siłach z jednego miasta do drugiego. Wiedziałem na własnej skórze, ile to trwa i jakie jest męczące. A kradzież konia nie była wcale taka trudna. Potem bym go sprzedał i miał zysk.
Rozejrzałem się, sprawdzając, czy nikt nie patrzy. Akurat byłem w części miasta, która nie była zaludniona. Oczywiście, przechodnie byli, ale niewielu. Podszedłem do drzwi od przyczepy. Nie była ona zamknięta na kłódkę. Musiałem jedynie wyciągnąć gwóźdź, który blokował drzwi. Wskoczyłem na konia. Wierzchowiec na początku wierzgał, ale w końcu poddał się. Szarpnąłem go za grzywę. Opuściłem przyczepę i galopem pognałem w stronę granic miasta. Parę osób zaczęło krzyczeć, ale i tak nie mieli szans, że mnie teraz ktoś złapie.
Zbliżałem się do końca zabudowań. Schyliłem się bardziej i kopnąłem konia w boki. Ten wierzgnął i przyspieszył. Jazda bez siodła nie była najlepsza. Jeszcze brak lejców. Granica miasta była jednak coraz bliżej. No, dalej, koniu! Jeszcze kawałek i już mnie wtedy nie złapie straż. Nagle uderzyłem o coś twardego. Coś, co było niewidzialne. Spadłem z wierzchowca na drogę. Koń pogalopował dalej, zostawiając mnie.
- Wracaj tu, ty parszywy koniu! - krzyknąłem, ale on oczywiście mnie nie słuchał.
Zrobiłem parę kroków naprzód i ponownie o coś uderzyłem. Otarłem obolały nos i położyłem rękę na tym czymś. Zaskoczony położyłem drugą. Co? Bariera?
- Chyba sobie ze mnie kpicie! - wrzasnąłem.
Przejeżdżający obok mnie samochodem mężczyzna spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami, po czym wzruszył ramionami i pojechał dalej. Podążałem wzrokiem za nieznajomym. Czyli tylko ja jestem tu uwięziony? To na pewno sprawka tej przeklętej straży. A niech ich wszystkich szlag trafi!

Wróciłem wkurzony do gospody. Zgrzytając zębami usiadłem przy ladzie. Od razu zjawił się Grillby. Spojrzał na mnie nieco zdziwiony. Otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak mu przerwałem.
- Zostaję tu jeszcze na jakiś czas - mruknąłem.
- A z jakiego powodu? - spytał gospodarz z ukrywaną ciekawością.
- Kaprys.
Wtem do gospody weszła Sans. Popatrzyła na mnie, lecz szybko skierowała wzrok na Grillby'ego. Podchodząc wesoło do nas, rzekła:
- Oj, Grillby, żałuj, że nie widziałeś tego, co ja!
Mężczyzna uśmiechnął się, trochę niepewnie.
- A co takiego widziałaś? - zapytał.
- Przechadzałam się po mieście, gdy wtem dostrzegłam Aidena. Jechał właśnie na koniu w stronę granic miasta. Postanowiłam trochę go poobserwować. - Dziewczyna zaśmiała się. - Słuchaj, jechał, jechał, i nagle bum! Uderzył o niewidzialną barierę i spadł z konia, który pojechał dalej. Jak się zezłościł! Krzyczał do wierzchowca, a ten go olał!
Sans ponownie się zaśmiała. Grillby spojrzał na mnie. Choć jego mina była z pozoru spokojna, tak naprawdę próbował powstrzymywać się od najmniejszego parsknięcia śmiechem. Zdenerwowany zmierzyłem wzrokiem białowłosą.
- Nie za wesoło ci czasem?

Sansity?
Za długo czekałaś, przepraszam. Mam nadzieję, że się podoba.

piątek, 11 listopada 2016

Od Ruby CD Sansity

Białowłosa dziewczyna, którą widziałam tuż przed tym, jak straciłam przytomność stała nade mną, bacznie mi się przyglądając. Jej usta zdobił szeroki uśmiech. Poderwałam się jak opętana i zauważyłam, że leżę na stukoczącym pod wpływem mojego ruchu białym łóżku. Przesunęłam oczami po całym pomieszczeniu. Wszystko było białe: ściany, stolik w rogu, inne puste łóżka niedaleko mojego, umywalka w rogu pokoju. Gdyby nie fakt, że moja pościel miała kolor niebieski, przysięgam, że od nadmiaru bieli zemdlałabym jeszcze raz. Ale co tam kolorystyka, JA ŻYŁAM! Nigdy nie byłam bardziej zadowolona z tego faktu. Wryłam wzrok w moją towarzyszką, która zdaje się, coś do mnie mówiła.
- … Hej, nie wiesz jak przywitać nowego kumpla? - rzekła śmiejąc się. Moje oczy zapewne były w tamtym momencie ogromne przez zdziwienie.
- Cześć... - burknęłam cicho. - Przepraszam, nie skupiłam się, a coś mówiłaś... Chyba.
- No tak. Czekaj, zacznę od początku. - pstryknęła palcami i zniknęła. Co tu się właśnie stało?! Pomyślałam drapiąc się po głowie. Usłyszałam pukanie do drzwi, a kiedy zostały otwarte, ponownie zobaczyłam tą dziewczynę. - Czołem! - zawołała radośnie, podczas gdy ja zaczęłam rozważać, czy aby na pewno żyję, a ta cała sytuacja ma miejsce. - Jestem Sans, a ty? - pierwsze pytanie, już zaczęły się schody. Bo ja tak właściwie byłam bezimienna. Przypomniałam sobie jednak o moim medalionie. Miał wygrawerowane jakieś imię. Tylko jakie? No myśl, myśl! Już wiem!
- Ruby.
- Ładne imię. No więc Ruby, jesteś w stanie rozmawiać? Mam kilka pytań.
- Ja też. Pierwsze brzmi, gdzie jestem?
- Musiałam zanieść cię do szpitala, byłaś w opłakanym stanie. Straciłaś tyle krwi, że uratowali cię cudem. Nawet nie wiesz jak popularna się stałaś. Wszyscy mówią tylko o tobie. Nie dziwne w sumie, nie co dzień znajdujemy ledwo żywą dziewczynę przed Dworem.
- Czyli jednak dobrze myślałam. Dwór nocy, hę?
- Dokładnie, a powiedz mi jeszcze... - Sans zamilkła niespodziewanie. W całkowitej ciszy dało się idealnie usłyszeć słowa zza drzwi.
- Wybudziła się już? - pytał jakiś męski, głęboki głos.
- O nie – szepnęła do mnie białowłosa. - Miałam mu powiedzieć.
- Komu? - drzwi otworzyły się ze skrzypieniem i do pomieszczenia wszedł wysoki, blady mężczyzna odziany w czerń. Może mi się wydawało, ale widziałam wokół niego ciemną poświatę. Na sam jego widok, moje ciało przeszedł dreszcz chłodu.
- Jak się czujesz? - spytał, a jego błękitne oczy jakoby dwa świdry przeszyły mnie na wylot.
- O dziwo, naprawdę dobrze – dotknęłam bandażu na swojej ranie. Nie czułam żadnego bólu. Tutejsi medycy muszą być naprawdę wybitni.
- Mam do ciebie kilka pytań Ruby
- Skąd wiesz jak się nazywam?
- W przechowalni są twoje rzeczy. Właściwie ostał się tylko złoty medalion i jakiś nóż. Ubrania były w opłakanym stanie, więc kazałem je wyrzucić – co, pomyślałam, jak to kazał wyrzucić? Myśli sobie, że będę paradować przez te wszystkie miasta z zabandażowanym biustem i jakimiś fikuśnymi spodniami? Mężczyzna chyba dostrzegł zmianę mojego wyrazu twarzy, bo od razu dodał – ale bez obaw, dostaniesz nowe.
- Jakoś za dobrzy jesteście, jak na TYCH ZŁYCH. Gdzie jest haczyk?
- Haczyka jako takiego nie ma. Chcę tylko, żebyś odpowiedziała mi na kilka pytań.
- Myślałam, że ona tu jest od pytań – wskazałam na siedzącą obok mnie Sans, która beztrosko machała sobie nogami.
- Nie, od pytań jestem ja. Pamiętasz jak się znalazłaś pod Dworem Nocy?
- Przyjaciel mnie tam zaniósł.
- Dlaczego akurat tam, a nie do szpitala?
- Ludzie uciekali gdzie pieprz rośnie. Ryglowali drzwi, zasłaniali okna. W szpitalu pewnie też by tak było.
- Dlaczego?
- Bo ludzie się go boja.
- Twojego przyjaciela, tak? – przytaknęłam skinieniem głowy – A gdzie on teraz jest?
- Nie mogę powiedzieć
- A może pamiętasz jakiegoś demona? - spytała nagle Sans, która z uwagą przysłuchiwała się mojej rozmowie z nieznajomym. - Widziałam jednego przy tobie wtedy, w nocy. Nigdy nie spodziewałam się, że któryś podejdzie tak blisko naszego Dworu. Przecież to samobójstwo.
- On cię tak urządził?
- Nie! - pisnęłam – Necro by nigdy tego nie zrobił. On mnie tam zaniósł. Kazałam mu uciekać, bo wiedziałam, że byłam zbyt słaba. Nie dałabym rady powstrzymać mieszkańców Dworu przed zabiciem go. - oboje spojrzeli na mnie jak na idiotkę.
- Ty się przyjaźnisz z demonem? - znów przytaknęłam głową. - I cię nie zabił? Jak to możliwe?
- Sami zadajemy sobie często to pytanie. Tak jakoś wyszło. Nasze pierwsze spotkanie było bardzo, że tak powiem nietypowe.
- Proszę, opowiedz o tym? Jak w ogóle wyglądają wasze relacje?
- To dziwna historia, ciężko uwierzyć, ale żyję od dwóch i pół roku, znaczy chyba. Po prostu obudziłam się któregoś dnia pod murem. On przez niego przechodził. Nie miałam pojęcia czym jest, ani nie odczuwałam strachu, moimi oczami był piękny. Podeszłam i pogłaskałam go. Może wyczuł, że jestem tak samo pusta w środku. Nie mam pojęcia, to jakaś taka nierozerwalna więź wytworzona od pierwszego wejrzenia. Początkowo żyliśmy w wiosce nieopodal muru. Zabiliśmy rodzinę mieszkającą najbardziej na uboczu. Necro chronił mnie przed innymi demonami, a ja jego przed takimi jak wy. Zabilibyście go nie dopuszczając do siebie myśli, że jest inny. - uśmiech zszedł z ust Sans, zastąpiony grobową powagą – Musieliśmy odejść z wioski, ale niezbyt nam się udało, widzicie, walka nożami z pięcioma ogromnymi bestiami, kiedy miało się przy sobie tylko noże, jest z góry przegrana. Gdyby nie Necro, zapewne zostałabym zjedzona.
- Demon jako zwierzątko domowe. A ja myślałam, że widziałam już wszystko.
- Przepraszam, ale skoro jest mi lepiej, mogę zacząć się zbierać  - wstałam z łóżka stawiając bose stopy na zimnych kafelkach. - Gdzie są te moje ubrania?
- Czekaj – zatrzymał mnie męski głos.
- Wybaczta, ale nie mam pieniędzy, ani żadnych kosztowności, którymi mogę wam spłacić moje leczenie – ubiegłam go myśląc, że brnie właśnie w ten temat. - Ale jestem pamiętliwa. Kiedyś się wam odwdzięczę. Obiecuję.
- Nie o tym mówię.  - rzekł ostrzej, najwyraźniej nienawidził, kiedy ktoś wchodził mu w słowo. - Może chciałabyś do nas dołączyć? Przydałby nam się ktoś, kto potrafił oswoić demona.
- A Necro? Mogę zabrać go ze sobą?
- Jeśli tylko udowodnisz mi, że nie jest machiną do zabijania, nie będzie problemu, żeby również został.
- Piękny dzień dziś mamy – Stwierdziła Sans zerkając przez białe, szpitalne okno i westchnęła – kwiaty kwitną, ptaki śpiewają. W taki dzień jak ten, dziewczyny takie jak ty... - zadrżałam niczym liść na wietrze. Miałam wrażenie, że znam skądś te słowa. Jakby dejavu, wiedziałam, że kiedyś ktoś powiedział do mnie coś podobnego. - … Powinny dołączyć do Dworu Nocy – dodała uśmiechając się szeroko – To co ty na to?
- Najpierw muszę znaleźć Necra. - odrzekłam hardo. - Czy mogę wreszcie dostać jakieś ubrania? Nie chcę być grubiańska, ale te spodnie włażą mi w tyłek.

Kiedy pokazano mi drzwi przechowalni, zabrałam z niej mój nóż i medalion, a także ubrania, które na mnie czekały. Wprawdzie rzadko miałam okazję nosić sukienki, ale w czarnej, rozkloszowanej, wyglądałam całkiem nieźle. Najbardziej podobały mi się jej długie, koronkowe rękawy.  Buty miały mały obcasik. Nie spodziewałam się, ale były całkiem wygodne. Doprowadziłam jeszcze do porządku swoje włosy, po czym dołączyłam do nieznajomego i Sans.
- Obiecałam Necrowi, że spotkamy się z naszej wiosce.
- Idziemy z tobą – powiedziała pełna entuzjazmu białowłosa. - Gdzie jest ta wioska?
- Daleko na północy, najbliżej muru. Od jakiegoś czasu jest opuszczona. Podróż pewnie zajmie nam kilka dni,
- Spokojnie, znam skrót – Sans puściła mi oczko. Złapała mnie oraz tajemniczego mężczyznę za ręce i pognała przez siebie. Ledwo mrugnęłam, byłam tuż przed doskonale znaną mi wioską. Z daleka czuć było smród rozkładu, moi towarzyszom to najwyraźniej nie przeszkadzało. Bardziej skupili się na widoku. Ściany domów porastał już mech. Wszystkie drzwi pootwierane na oścież, zdradzały ślady szabrowania, niezmyta z budynków krew, zdążyła już zbrązowieć. Zwieńczeniem całokształtu były latające wszędzie muchy.
- Czy wy wymordowaliście całą wioskę?
- Nie, zrobiła to jakaś choroba. Właściwie nie sprawiło mi to wielkiej przykrości, jakiś czas żyłam chodząc po domach, zabierając jedzenie i ubrania. Przecież trupom były niepotrzebne. Necro zjadał ciała, żeby zaraza nie rozniosła się dalej.
- Jak przeżyłaś epidemię? - spytał mężczyzna, spoglądając mi badawczo w oczy.
- Nie umiem zachorować na nic. Zdarzało się, że jadłam surowe, często zepsute mięso i czułam się świetnie. -  zaczęłam rozglądać się za moim ukochanym przyjacielem. - NECRO! - krzyknęłam – Necro chodź, przyszłam po ciebie.
Ze stodoły w oddali wyłonił się czarny wilkopodobny demon o trzech parach czerwonych oczu. Podbiegł do mnie machając przyjaźnie kościstym ogonem. Przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam. - Tęskniłam za tobą.
Moi towarzysze zamilkli.

<Rhys?>


niedziela, 6 listopada 2016

Od Akane CD Sansity

Sans potrafiła grać na trąbce. Nie wierzyłam, ale jak zaczęła grać, szczęka mi opadła i to dosłownie. Skończyłam swój rysunek, ale wciąż nie chciałam go pokazywać dziewczynie.
- Lubię trąbkę, aczkolwiek myślałam nad nauką gry na skrzypcach. Ale może kiedy indziej. Pokażesz co masz?- spytała się wesoło, a ja spojrzałam jeszcze na rysunek.
- Wiesz może kiedy indziej ci go pokażę. Ja wciąż się uczę malować. Z grą na skrzypcach lub pianinie poszłoby mi już lepiej niż z malowaniem - widząc wzrok Sans wiedziałam czego oczekuje ode mnie.
- A-K-A-N-E - przeliterowała moje imię, a ja zrozumiałam o co jej chodzi.
- No dobra już pokazuję - pokazałam je mój obraz, zamykając przy tym oczy. - Czy jest, aż tak zły, że nic nie mówisz?


<Sans?>

Od Sansity CD Ruby

Tego chyba jeszcze nie było na dworach, żeby demon kręcił się obok rannego człowieka i go nie dobił jak mają w swoim zwyczaju. Zamiast tego nim dobiegłam na miejsce jego już nie było, zmył się. Zmieniłam zdanie biorąc na ręce nieznaną krwawiącą i biegłam z nią po pomoc. Nie było czasu na wyjaśnienia, wszyscy natychmiast uciekali z drogi. Szybko dotarłam do szpitala, tam od razu rzucili się ratować to istnienie. W tym czasie ja byłam zajęta usuwaniem nadmiernej ilości krwi ze swoich ubrań.
-Co się dzieje?- Nawet Rhys przybył.
-Znalazłam ją przed wrotami, krążył koło niej demon ale nie atakował jej. Zanim dobiegłam już go nie było. A na razie szyją ją- podsumowałam krótko wzruszając ramionami. W odpowiedzi niezauważalnie kiwnął głową patrząc na ranną.
-Książę, co z nią zrobimy?- Zapytał się podchodząc do nas lekarz, który na chwilę odszedł od dziewczyny.
-Na razie to, od czego tu jesteście- warknął w swoim zwyczaju, na co tamten drgnął i pognał z powrotem. Po chwili zwrócił się do mnie- przekaż mi kiedy się ocknie.
-Nie ma problemu.
Rhys wyszedł a ja obserwowałam poczynania nad nią. W końcu wszystko było gotowe i zostało jedynie oczekiwanie na przebudzenie. Usiadłam sobie wygodnie obok łóżka i patrzyłam na nią. Nagle otworzyła oczy.
-Czołem- przywitałam się.- Masz niezłe wejście. Może nie z dymem ale z krwią- uśmiechnęłam się.- Jestem Sans, a ty? Skąd się wzięłaś pod drzwiami Dworu Nocy?

<Ruby?>

Od Sansity CD Akane

Udałam zmarkotnienie a tak naprawdę ledwo powstrzymywałam się od śmiechu z ciekawości. Akane jak widać zmiękła na moją reakcję. Dostrzegłam jak jej ręce, które dzierżyły szkicownik zaczęły drżeć. Uśmiechnęłam się pod nosem.
-Mam pomysł. Ty dokończysz co zaczęłaś, skoro nalegasz a a ja mogę ci coś zagrać.
-Na czym?- Zainteresowała się, bowiem w jej oczach aż zaczęły hasać ogniki.
-Na trąbce.
-Nie mówiłaś, że umiesz grać na trąbce- zdziwiła się bardzo. Spojrzałam na nią rozbawiona.
-Nie pytałaś.
-W sumie słusznie.
Chwile myślałam, co by jej zagrać aż zdecydowałam się na łatwy utwór, który wpadał w ucho. Przyłożyłam instrument do ust i zaczęłam grać.

Gavotte

Gdy skończyłam krótki występ, spojrzałam na nią. Akane zbierała szczękę z ziemi.
-To było...
-Lubie trąbkę, aczkolwiek myślałam nad nauką gry na skrzypcach. Ale może kiedy indziej. Pokażesz co masz?- Zapytałam się wesoło.

<Akane? Wybacz, że tak długo ;-;>

Od Ruby

Zapewne każdy, kto widziałby mnie w tamtej, otworzyłby szeroko oczy przez swoje zdumienie. Konająca dziewczyna ubrana w kilka warstw poszarpanych ubrań, z ogromną raną na klatce piersiowej, niesiona przez demona na plecach. Czy nikt nie powiedział mi, że walka z pięcioma demonami, mając przy sobie jedynie dwa sztylety to czysta głupota? Otóż nie, właśnie nikt nie powiedział. Byłam brudna, zakrwawiona i majaczyłam. Kątem oka widziałam uciekających w popłochu ludzi. Bali się. Drżeli ze strachu przed Necrem. Nie dziwił mnie ani trochę ten fakt. Gdy spotkałam go po raz pierwszy, też mnie przerażał. Właściwie myślałam wtedy, że moje kilkuminutowe wówczas życie dobiegnie końca natychmiastowo. Od tamtej pory przetrwałam dwa i pół roku w ciele, które wyglądało na lat dziewiętnaście. Nie wiedziałam nawet, czy jest właściwie moje. Jednego natomiast byłam pewna, zdecydowanie nie chciałam go tracić w takim momencie oraz sposobie. Oddychałam nierówno, krztusząc się krwią. Necro biegł ile sił miał w łapach, uważając jednocześnie, abym nie spadła. Usiłował znaleźć jakąkolwiek pomoc. Czy to nie zabawne? Demonowi na kimś zależy.
Przestałam czuć napieranie powietrza na moje ciało. Chyba właśnie stanęliśmy. Próbowałam się rozejrzeć, choć oczy uciekały mi na wszystkie strony świata. Ujrzałam ogromny zamek z mnóstwem wież i wieżyczek, okien w każdym możliwym rozmiarze. Architektura była niewątpliwie imponująca, lecz niespecjalnie skupiłam się na jej podziwianiu, gdyż zajęło mnie umieranie. Przeczuwałam jednak gdzie Necro mnie poniósł.
- To chyba ten słynny Dwór Nocy – wymamrotałam pokaszlując.
- Otóż to – odparł mój przyjaciel. Lubiłam jego głos, nawet jeśli przypominał skrobanie pazurami po tablicy.
- Zostaw mnie tu i uciekaj. Poradzę sobie.
- Zawsze wiedziałem, że masz nierówno pod sufitem, ale teraz przeniosłaś swoje szaleństwo na inny poziom. Nie opuszczę cię.
- To jest zamek Necro. Jak myślisz, ilu tam może być ludzi? I uważasz, że lubią demony? Zabiją cię przy pierwszej okazji. Jeśli przeżyję, obiecuję, że do ciebie dołączę, tylko proszę idź. Spotkamy się w naszej wiosce. - demoniczny wilk położył się tuż przy schodach wejściowych, bym mogła ostatkiem sił zejść z jego grzbietu. Spojrzałam na niego nie tracąc nadziei, że jeszcze się spotkamy. Uśmiechnęłam się smutno. - No dalej, uciekaj, proszę...
- Co jest?! - Usłyszałam jakiś wrzask
- JUŻ! - Necro posłuchał mnie. Zawrócił i przez opustoszałe miasto pobiegł prosto na północ. Kto jest dobrym demonem? No kto jak nie on? Nagle nieopodal mnie rozległo się jakieś głuche tupnięcie.
- Jeszcze raz... CO JEST?! - podbiegła do mnie niska białowłosa dziewczyna o niebieskich oczach. - Ej, nie umieraj mi tu! - niby mała, a silna jak diabli, wzięła mnie na ręce i wbiegła po schodach. W międzyczasie ja powoli traciłam przytomność. Walczyłam sama ze sobą, ale mogłam tylko zamknąć oczy i pozwolić sobie odlecieć. Nim zemdlałam, dosłyszałam się jeszcze różnych głosów. Mówiły: „Sans, kto to jest?!”, „Co jej się stało?” I rzecz jasna mój ulubiony, bo jakże by inaczej, „Cholera, rana jest głęboka, trzeba będzie szyć.”

<Sans?>

Ruby z Dworu Nocy!

"Demony są z natury bardziej szczere. Próbują cię od razu zabić, a ludzie będą chcieli najpierw zdobyć twoją przyjaźń"



Ruby z Dworu Nocy

niedziela, 30 października 2016

Sleepi Ash Neko z Dworu Dnia odchodzi!

Sleepi Ash Neko z Dworu Dnia odchodzi!
Powodem jest decyzja autorki.


''Jestem sobą i nie będę się zmieniał, dla ciebie. Może to samolubne, ale mówi się trudno.''

sobota, 15 października 2016

Od Akane do Yukine

Dzień jak co dzień, jednak z tym, że był nudniejszy od pozostałych. Rhys’a nie było i nie wiem nawet gdzie się zapodział przez co nuda i spokój zaczęła ogarniać cały Dwór, a najbardziej mnie. Jak tylko go dorwę, to go zabiję po czym przytulę - pomyślałam sobie. Jako, że dzisiaj miało się odbyć jakieś zebranie dotyczące wyprawy, musiałam się tam udać. Nastawiłam się pozytywnie, jednak od razu wszystko zniknęło, gdy ujrzałam, że nie ma Sans i innych osób, które znam.
Nareszcie jesteś Akane! - przywitał się strażnik, którego znałam jako jedynego z całej reszty. Był on jednym z bliższych sługów Rhys’a, więc to on zazwyczaj wyznaczał nam misje.
Co tym razem się stało? - spytałam zniechęcona. Gdy wyjaśnił mi co i jak, zrobiłam duże oczy, gdy usłyszałam, że mam pracować z kimś w parze. - Chyba żartujesz co nie?! Przecież wiesz, że nie potrafię się dogadać z nikim! - podkreśliłam, a on się zaśmiał. Chciałam już odejść, jednak on mnie zatrzymał i postawił przed jakimś blond chłopakiem.
Yukine poznaj Akane, Akane poznaj Yukine. Od dzisiaj jesteście w parze i musicie na sobie polegać - powiedział uradowany strażnik, a ja mu rzuciłam mordercze spojrzenie. Dostaliśmy mapę ze zaznaczonym miejsce, gdzie mamy się udać.
Skoro już jestem na to skazana no to trzeba to zrobić - wymruczałam pod nosem. - Lepiej chodźmy się przygotować - spojrzałam się, a on przy kiwnął głową. Chyba jest mało rozmowny i wygląda na takiego co słucha tylko siebie. - Yukine czy będziesz czegoś specjalnego potrzebować? - spojrzałam na niego, za ramienia.

<Yukine?>

Od Akane CD Sansity

Sans nie lubiła czarnej pożeczki co mnie zaskoczyło. Zapamiętałam to i od razu schowałam wszystko co zawierało czarną pożeczkę. Dzisiejszy dzień był piękny. Siedzieliśmy z Sans już od dobrych dwóch godzin na kocu i nic praktycznie nie robiłyśmy. Sans zasnęła jak tylko nastała chwila ciszy. Książe zaspany wstał i ułożył się bliżej Sans, po czym ponownie zasnął. Schowałam wszystko do koszyka i przyjżałam się tej dwójce. Wyglądali uroczy gdy tak razem spali. Wyjęłam ze swojej torby szkicownik i ich narysowałam. Na szczęście miałam ze sobą również mazaki. Rysowanie zajęło mi jakieś półtorej godziny, więc gdy tylko skończyłam wyciągnęłam się.
Co robisz? - spytała się zaspana Sans, która wstała i przecierała oczy.
Nic takiego - odparłam z lekkim zmieszaniem na twarzy.
Pokaż - nachyliła się nad moim rysunkiem, a ja go szybko ukryłam. - Dlaczego mi nie pokażesz? - spojrzała się wciąż zaspanymi oczami i tym swoim pytającym wyrazem twarzy.
Bo jeszcze nie skończyłam - odparłam.

<Sans?>

niedziela, 9 października 2016

Od Sansity CD Aidena

Spoglądałam zaciekawiona rozwojem sytuacji przy tamtym stoliku. Aiden widocznie cierpiał z powodu piciu trunków wpychanych na siłę przez pijanych i nieświadomych strażników, ale mimo wszystko sytuacja była komiczna. Jednak ostatnie spojrzenie od chłopaka wymagało pomocy. Zabawne, zastrzegałam, żeby już na mnie nie liczył a jednak pomogłam mu w więzieniu i tu teraz ten ostatni raz.
Wstałam od baru i pitego napoju po czym podeszłam otwierając drzwi w których ukazały się w zwartej grupie panny posyłające zalotne spojrzenia ku panom. Jak łatwo się domyśleć, były z tych lekkich obyczajów. Natychmiast gwizdnęłam w stronę strażników.
-Panowie! Co powiecie na innego rodzaju świętowanie?- Kobiety weszły i każda umościła się na kolanach strażników. Tamci zaczęli robić maślane oczy. Obrzydliwe.
-Ej, gospodarzu! Załatw nam pokoje na dziś, solidnie zapłacimy!- Zawołał dowódca gładząc dziewczę po kolanie.
W oczach Grillby'ego zauważyłam niechęć co zgadzałam się z nim. Tamci śpiewając a raczej fałszując ile się da, skierowali się ku pokojom z towarzyszkami. Aiden leżał pokonany na stoliku. Grillby go zaniósł do pokoju i zostawił przy nim zapas wody i jakiegoś jedzenia na wzmocnienie po czym znikł. Kiedy wróciła mu świadomość odwróciłam się w celu wyjścia z pokoju.
-To twoja ostatnia noc tu, wypocznij. Jutro masz się stąd zmyć. Strażnicy są pijani zabawiają się z ladacznicami w najwyższych pokojach.
To powiedziawszy znikłam.

<Aiden?>

Od Sansity CD Katariny

Kolejny cichy dzień, kolejne próby znalezienia jakiegoś zajęcia. Stwierdziłam, że można sobie pooglądać jak inni ćwiczą, przynajmniej minie trochę czasu. Tak właśnie gdy usiadłam sobie w dogodnym miejscu, zauważyłam czyjąś obecność. Katarina akurat przybyła i zajęła się sobą. Była tak skupiona na swojej czynności, że nie zauważyła mnie, nawet jeśli znajdowałam się w dobrej odległości. Nie spuszczając z niej wzroku, podniosłam mały kamyczek z ziemi, który zaczęłam podrzucać w ręku. Dziewczyna nagle przerwała i nasłuchiwała. W końcu spojrzała w moim kierunku.
-Niezłe skupienie- odezwałam się  nie ruszając się na krok dalej podrzucając kamyk.
-Obserwujesz mnie? Jak długo?
-Powiedzmy, że byłam chwilkę przed tobą na placu, niespecjalnie chciało mi się ci przerywać- wzruszyłam ramionami puszczając kamyk.- Co u ciebie słychać?

<Kat?>

Od Sansity CD Yukine

Dwór Nocy od jakiegoś czasu stał się bardzo cichy, jakby opustoszały. Z zaufanego źródła wiedziałam, że podobnie działo się w Dworze Dnia. Prawdopodobnie wielu członków nie miało sił wyjść ze swoich lokum, miało by to nawet sens. Szłam właśnie do Rhysa zapytać się czy jest coś do zrobienia- nawet ja nie byłabym w stanie usiedzieć przy takiej nudzie. Trafiłam idealnie, akurat rozmawiał z kimś, kogo z głosu nie znałam. Spokojnie weszłam do środka otwierając drzwi. Kiwnęłam głową na znak powitania, dopiero wtedy Rhys zauważył moja obecność.
-Coś potrzeba?
-Oto samo chciałam się zapytać.
-Mamy tu nowe istnienie. Oprowadzić go po Dworze?
-Z chęcią.
Rhys po usłyszeniu pozytywnej odpowiedzi spojrzał jeszcze raz na nieznajomego zanim zniknął otoczony swoimi nieodłączonymi cieniami, w tym czasie podeszłam bliżej do młodego mężczyzny. Spojrzał na mnie zza ramienia odwracając się w moim kierunku.
-Widzę kolejnego odważnego chętnego, gratuluje dołączenia do Dworu Nocy.
-Jak szybko pożałuje decyzji?
-To już zależy od ciebie. Kim jesteś?
-Yukine. A ty?
-Możesz mówić mi Sans.
-To jakiś skrót? Jak się nazywasz w pełni?
Westchnęłam rozbawiona widząc jego zaciekawienie w odsłoniętym jednym oku. Wykonałam teatralny skłon z lekkim uśmiechem.
-Sansity, miło mi- po czym się cicho zaśmiałam.

<Yukine?>

Od Letrance

Jakby nie patrzeć, życie bez cyrku jest nudne. Zero przedstawień, spektakli, pokazów. Kolorów, muzyki, gry świateł. Tylko szara, smutna rzeczywistość. Jakiekolwiek emocje? Brak. Brak radości, śmiechu...bezpieczeństwa... Teraz nie ma nic z tych rzeczy. Teraz jest tylko strach, ciemność, smutek... Ale w sumie, może to i lepiej?
Dwa dwory jak dwie strony monety, medalu. Jedni to Dwór Dnia. Uważali się za tych dobrych. Dowódca, a właściwie dowódczymi rządziła krainą dobra i harmonii. Radość, śmiech, miłość i latające cukrowe jednorożce. Kompletne przeciwieństwo drugiego dworu.
Właśnie, ten drugi dwór. Nazywa się Dworem Nocy. Jak sama nazwa wskazuje. to ci źli. Niosą za sobą ból, cierpienie, śmierć. Rządzi nim sadystyczny braciszek księżniczki z Dworu Dnia. Czyż to nie zabawne? Siostrzyczka to ta dobra, a brat oczywiście ten zły...
Wracając do tematu. Nie chciałam dołączać, do żadnej z tych grup. To tak jakbym miała wybierać miedzy dżumą a cholerą. Jednak wiedziałam, że muszę.

"Aż zobaczyli ilu ich, poczuli siłę i czas,
I z pieśnią, że już blisko świt szli ulicami miast;
Zrywali pomniki i rwali bruk - Ten z nami! Ten przeciw nam!
Kto sam ten nasz największy wróg!
A śpiewak właśnie był sam"

Właśnie takie słowa przyszły mi na myśl. Bycie samotnym wilkiem wcale nie jest dobre. Samemu można zdziałać dużo, ale nie wszystko.
Szelest. To usłyszałam za sobą. Nic więcej. Mimo to wiedziałam, że mam towarzystwo.
-Życie Ci niemiłe, że się tak sama szwendasz tutaj o tej porze?-usłyszałam po chwili słowa wypowiedziane dość ostrym, męskim głosem. Faktycznie było już dość późno. Zwykle o tej porze siedziałam z rodzicami przy ognisku i wymyślaliśmy nowe spektakle.
-Życie Ci nie miłe, że mnie tak zaczepiasz tutaj o tej porze?- odpowiedziałam pytaniem na pytanie. Właściwie jego własnymi słowami. Nawet się nie oglądałam kto to. Bo czy to ważne?
-Chyba nie wiesz z kim rozmawiasz.
-Aha, fajnie, też się cieszę-nie chciałam poświęcać mu ani sekundy dłużej. Kolejny egocentryczny dupek myślący, że jest panem wszechświata i okolicy. Wstałam więc z murku, na którym siedziałam i zamierzałam odejść.
-Ty naprawdę nie liczysz sie ze swoim życiem-jego stwierdzenie tylko mnie rozbawiło.
-A czymże jest życie?-spytałam.-"Życie jest tylko przechodnim półcieniem,
Nędznym aktorem, który swą rolę
Przez parę godzin wygrawszy na scenie
W nicość przepada - powieścią idioty,
Głośną, wrzaskliwą, a nic nie znaczącą"-wyrecytowałam obojętnie po czym odwróciłam się w stronę mojego towarzysza i popatrzyłam się mu prosto w oczy. Nagle coś do mnie dotarło. Zmrużyłam leniwie oczy, a na twarz wszedł mi niekontrolowany uśmieszek.
-Proszę, proszę, proszę. Czyżbym miała dziś urodziny? Cóż się stało, że wizytę złożył mi osobiście Jego Wysokość Książę Dworu Nocy Rhysand Blackhorn Galathynius pierworodny syn króla Pyrythianu Nathana Galathyniusa i królowej Lillian Galathynius? Podpadłam jakoś? Ktoś się poskarżył? I chyba powinnam się ukłonić-wypowiadając słowa lekko dygnęłam. Chyba zrozumiał, że było to złośliwe. Mam przynajmniej taką nadzieję. Jedynym rezultatem jaki uzyskałam, była lekko drgająca brew. No cóż... Trochę się zawiodłam.
-Ależ nie musisz się tak płaszczyć. Jeszcze sobie kręgosłup nadwyrężysz-parsknełam śmiechem na jego słowa. Okazuje się, że nawet taki sztywniak jak on ma poczucie humoru.
-Zdajesz sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje lekceważenia mnie?
-Uważaj, bo w samozachwyt wpadniesz-sapnęłam lekko zirytowana. Siedzę sobie spokojnie, nikomu nie przeszkadzam, a tu przychodzi taki laluś i do wszystkiego się przyczepia. Zamknęłam oczy i głęboko westchnęłam. W tym samym czasie znaleźliśmy się w innym miejscu. Wszystko wokół nas wirowało. W przestrzeni lewitowały przedmioty przemieszczając się w różnych kierunkach. Wyglądało jakbyśmy byli w wielkim pudełku latających zabawek.
-Z wielką chęcią teraz posłucham o tych Twoich strasznych konsekwencjach-powiedziałam radośnie rozsiadając się wygodnie na nadlatującymi krześle.
-Gdzie my jesteśmy?-usłyszałam zniecierpliwione pytanie. Delikatnym ruchem sprawiłam, że podleciałam bliżej niego. Zawisłam tuż przed jego twarzą, do góry nogami.
-Witam w Universi Parallel. W moim własnym, prywatnym świecie.
-Byłabyś tak łaskawa rozwinąć temat?
-Raczej mi się nie chce-zaśmiałam się po czym zeskoczyłam ze swojego aktualnego siedzenia i poszłam przed siebie. Szczerze mówiąc miałam zamiar go tu zostawić. W końcu by ześwirował. W ten sposób uwolniłabym świat od pana ważnego. I w sumie nikt nie wiedziałby, że to moja sprawka. No ale... Nie będę aż taka okrutna. Postanowiłam, że trochę go pomęcze i zabawię sie jego kosztem. Poźniej ewentualnie wypuszczę. Oczywiście za dobre sprawowanie. I to w jakimś dziwnym miejscu. Może w salonie sukien ślubnych? Słyszałam, że "bardzo" śpieszyło mu się do żeniaczki.
Kątem oka widziałam jak mój towarzysz próbował zrobić cokolwiek. Nie powiem. Jego próby były całkowicie bezsensowne. Aczkolwiek zabawne. Przynajmniej poprawił mi trochę humor.
-Kim Ty w ogóle jesteś? Jesteś z Dworu Dnia?
-Coś ciekawski jesteś. Ale jak musisz wiedzieć, to nie. Do żadnego dworu nie należę. I jakoś do tej pory nie śpieszyło mi się do tego. No ale skoro się napatoczyłeś, to przemyślę to. I nazywam się Letrance Cartwright. Ale możesz mi mówić Luma.
-W takim razie. Witam na Dworze Nocy.

Letrance Cartwright z Dworu Nocy!

"Im większe kłamstwo tym ludzie łatwiej w nie uwierzą"



Letrance z Dworu Nocy

piątek, 7 października 2016

Od Aidena CD Sansity

Sans zniknęła, zostawiając mnie samego. Mocno zdenerwowany zakląłem głośno pod nosem. Zawsze w najgorszych sytuacjach muszę sobie sam radzić! A żeby tą Sans szlag trafił! Z furią kopnąłem kraty. Chwilę później skrzywiłem się, czując przeszywający nogę ból. Przygryzłem wargę i usiadłem na łóżku. Zacząłem gorączkowo myśleć. Myśl, Aiden, myśl! Musi być jakiś sposób na wydostanie się z tej gównianej sytuacji. Gdybym mógł używać magii, byłoby znacznie prościej. Rozejrzałem się po celi. W pewnej książce kiedyś przeczytałem, że sojusznik złapanego przemycił klucze. Ta, tyle że nie miałem żadnych sojuszników, a Sans przestała mi pomagać. Dodatkowo zabrali mi broń.
Wtem przypomniał mi się mój drut ukryty w bucie. Szybko go wyjąłem i podszedłem do krat. Rozejrzałem się. W pobliżu nikogo nie było. Strażnicy poszli przepić złapanie mnie. Ich radość nie będzie trwała długo.
Włożyłem drut do dziurki od klucza. Nagle zrobił się on niezwykle gorący. Zaskoczony szybko go wyjąłem i rzuciłem na ziemię. Nie chciałem dopuścić do roztopienia się drutu. Spojrzałem na nieco poparzone palce, klnąc pod nosem. Czyli tak się nie wydostanę. Cholera!
Ktoś odchrząknął. Odwróciłem się i ujrzałem Sans. Dziewczyna podeszła bliżej krat z figlarskim uśmiechem na twarzy.
- I jak tam ucieczka? - spytała.
Spojrzałem na nią chłodno. Sans zmierzyła mnie wzrokiem.
- No, no, no. Widzę, że już uciekłeś.
- Naprawdę przybyłaś tu tylko po to, by się ze mnie ponaśmiewać? - spytałem.
- Nie tylko.
Sans sięgnęła ręką do kieszeni, z której po chwili wyciągnęła kółko z brzęczącymi kluczami. Podszedłem szybko do krat. Chciałem je złapać, jednak dziewczyna zabrała je sprzed mego nosa.
- Oj, oj, co tak niespodziewanie? - zaśmiała się, machając kluczami.
- Daj mi je - wycedziłem, próbując je złapać bez skutku.
- Matka cię nie nauczyła magicznego słowa?
Przygryzłem dolną wargę.
- Proszę.
- Hm? A o co...
- Proszę, daj mi te klucze! Matka nie wpajała ci wiedzy? Każdy głupi by wiedział, o co mi chodzi!
- I każdy głupi by wiedział, że nie należy pomagać osobom łamiącym prawo. Gdybyś znalazł jakąś pracę, a nie zajął się kradzieżą, to byś nie był teraz w areszcie.
Prychnąłem. Miałem już dość jej gierek i odzywek. Choć ja byłem wściekły, Sans najwidoczniej dobrze się bawiła. Ciekawe, co by było, gdyby się role odwróciły?
- Kim jesteś? - spytał ktoś nagle.
Obydwoje spojrzeliśmy na zmierzającego w naszą stronę strażnika. Zrobiłem dwa kroki do tyłu i schyliłem nieco głowę, przez co grzywka zakryła moje oczy. Strażnik zatrzymał się przy Sans, która ze stoickim spokojem wpatrywała się w niego.
- Kim... Kim pani jesteś? - ponowił mężczyzna pytanie, tym razem jednak jego głos był nieco ściszony z nutą nieśmiałości.
Zmierzyłem go wzrokiem. Wtedy coś mi zaczęło świtać. Postura, wyraz twarzy, mowa... Nie ma bata, to musiał być tamten chłopak, którego jakiś czas temu spotkałem. Pan nowy i jego d-dukanie. Sans spojrzała na mnie, po czym na strażnika i powiedziała:
- Znalazłam te klucze i chciałam je zwrócić. A z tym złodziejem po prostu przeprowadzałam małą kłótnię.
Dziewczyna dała chłopakowi klucze i uśmiechnęła się. Tamten podziękował, drapiąc się po karku.
- Czy zna pani może tego złodzieja? - spytał po chwili.
,,Tego złodzieja"? Czyli już dla niego nie jestem panem?
- Nie - odparła krótko Sans. - Po prostu zaczepił mnie, gdy szukałam kogoś, komu mogłabym dać klucze. Na szczęście nic się takiego nie stało. - Uśmiechnęła się nieco szerzej. - Ja już będę iść. Do widzenia.
Dziewczyna odeszła, machając na pożegnanie. Chłopak spojrzał na klucze. Teraz moja kolej na przedstawienie.
Upadłem na kolana, jednocześnie łapiąc się za serce. Skrzywiłem się mocno, przygryzając wargę. Strażnik zmierzył mnie wzrokiem.
- Wszystko w porządku? - zapytał nieco zaniepokojony.
Przewróciłem się na bok i skuliłem się. Zmrużyłem oczy, ukradkiem patrząc, jak chłopak gorączkowo otwiera drzwi celi i podbiega do mnie. Rozluźniłem mięśnie, udając omdlenie.
- Halo, słyszysz mnie? - wołał strażnik, potrząsając mną dość mocno.
Odliczyłem do trzech, po czym uderzyłem go pięścią w policzek.
- Nie można trząść mocno osobą, która właśnie zemdlała - mruknąłem.
Chłopak odsunął się, a wtedy kopnąłem go w brzuch. Szybko podniosłem się na równe nogi. O dziwo, strażnik wstał z większą łatwością niż przewidywałem. Czyżby bariera neutralizująca ból straży? Zakląłem pod nosem. Nie tracąc ani chwili, opuściłem celę i rzuciłem się do ucieczki. Obejrzałem się za siebie. Młody był szybki i doganiał mnie. Jego mina nie była już taka nieśmiała. Spojrzałem na wyjście z aresztu. Nagle tuż przed nim pojawił się ten sam strażnik. Chłopak stanął szeroko na nogach i uderzył pięściami o podłogę. Całe wnętrze aresztu zostało pokryte lodem. Zrobiło się zimno. Poślizgnąłem się, a następnie upadłem na plecy. Czułem, jak cienka powłoka lodu zaczynała powoli pokrywać moje ciało.
- Nie uciekniesz mi - powiedział poważnie strażnik, podchodząc do mnie.
Szybko rozejrzałem się dookoła. Lód, lód... tylko gdzie jakieś wsparcie? Nie, on mnie wcale nie złapie! Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Nagle coś gruchnęło o podłogę. Odwróciłem głowę i spojrzałem na strażnika, który leżał na lodzie skrzywiony.
- Czemu lód jest śliski? - mruczał pod nosem.
Wykorzystując nagły zwrot akcji próbowałem wstać. Nie było łatwo, ale stanąłem na nogach szybciej od chłopaka. Wykonałem lekki wślizg i starając się utrzymać równowagę przejechałem obok strażnika. Będąc już na zewnątrz poczułem szarpnięcie. Odwróciłem głowę. Młody brunet trzymał kurczowo mój płaszcz, którego koniec był zamrożony. Chciałem się jakoś wyrwać. Ostatecznie wyślizgnąłem się z płaszcza i odbiegłem od niego. Z racji, że byłem już poza aresztem (co oznaczało, że mogłem już używać mocy), przeniosłem grawitację płaszcza na siebie. Mimo sprzeciwu od strony strażnika, wyleciał on z jego rąk i trafił do moich. Założyłem go i odbijając się od jednego budynku do drugiego wróciłem do gospody.

Na dworze było już całkiem ciemno. Spojrzałem na swoje ubranie. Buty i pół płaszcza były pokryte lodem, któremu jakoś nie chciało się topić. Zakląłem cicho, po czym spojrzałem na wejście do gospody. Poprawiłem kaptur spoczywający na mojej głowie, a następnie wszedłem do środka. Zatrzymałem się nagle, widząc siedzących przy jednym stoliku gości ze straży. Musieli tutaj przyjść świętować? Po chwili jednak westchnąłem. Wszyscy ze straży wyglądali na nieźle upitych. Rozmawiali głośno o różnych mało ważnych sprawach, co chwilę popijając piwo. Szybko przemknąłem się obok gości. Nagle ktoś złapał mnie za ramię. Zaskoczony spojrzałem na mężczyznę w mundurze o lekkim ciemnym zaroście. Rozpoznał mnie?!
- Może chciałby pan z nami się napić? - spytał strażnik, uśmiechając się szeroko.
- Nie - odparłem chłodno.
W duchu odetchnąłem z ulgą. Ma mnie za zwykłego obywatela. Alkohol naprawdę szkodzi...
- Nalegam! - Mężczyzna posadził mnie na wolnym krześle i podał kubeł z piwem.
Spojrzałem na białą pianę i skrzywiłem się.
- Pij, pij! - krzyknął ktoś.
- Nie. - Pokręciłem głową.
Wtem jeden ze strażników siłą wlał mi zawartość kubła do usta. Część połknąłem, resztę wyplułem. Mężczyzna siedzący obok poklepał mnie po plecach. Wszyscy nakazali mi wypić do dna. Po jakimś czasie niepewnie opróżniłem kubeł. Oczywiście, nie mogło to się dla mnie dobrze skończyć. Po kilku łykach alkoholu bolał mnie brzuch, a co dopiero po wypiciu całego kubła. Strażnicy napełnili piwem mój kubeł i zachęcili do picia. Tym razem uparcie odmawiałem. Nie chcę jutro wąchać kwiatków od spodu.
Do gospody weszła dziewczyna. Była to oczywiście Sans. Rozejrzała się i podeszła do baru. W ogóle mnie nie zauważyła. Zastanawiałem się, jakim niby cudem, skoro byłem na czarno ubrany, w dodatku otoczony przez większych ode mnie mężczyzn w mundurach. Po krótkiej rozmowie z Grillbym Sans odwróciła się i zmierzyła straż wzrokiem. Chwilę później spojrzała na mnie. Ściskany przez jakiegoś dryblasa, z bolącym brzuchem i niesmakiem po piwie posłałem jej chłodne spojrzenie. Dziewczyna o mało nie zachłysnęła się wcześniej zamówionym napojem. Czy będzie na tyle miła, by mi jakoś pomóc? Czy może jednak po całej akcji będzie się zwijać ze śmiechu, podczas gdy ja będę zwracał?

Sansity?
Wybacz, że tak długo...

czwartek, 6 października 2016

Od Sleepi Ash do Feyry

Chodziłem po ogromnym budynku, który w ostatnich dniach prawie ze opustoszał albo to tylko moje wrażenie. Usłyszałem dźwięki muzyki, postanowiłem pójść w jej kierunku. Muzyka dochodziła za jednych drzwi, uchyliłem je lekko i przemieniłem się w kota, po czym wszedłem do środka. W pokoju była młoda kobieta, grała chyba na pianinie albo fortepianie. Nigdy nie umiałem tego rozpoznać. Podszedłem bliżej a ona mnie nie zauważyła. Przyznam szczerze, że grała prześlicznie a po chwili zaczęła śpiewać. Jej głos przy śpiewie był taki delikatny jak płatki róży. Wskoczyłem na siedzenie a ona się wystraszyła. Nie chciałem hehe wystraszyć, więc przyjaźnie zamiauczałem a ona mnie pogłaskała.

<Fey?>

wtorek, 4 października 2016

Beztytułowy

Post nie ma spektakularnego tytułu bo nie wiedziałam jak go nazwać. Ogólnie zwracam się do Was drodzy koledzy i koleżanki z obu Dworów. Sami widzicie jaka jest sytuacja - aktywność się znacznie zmniejszyła. Rozumiem, że szkoła i inne takie sprawy ale kochani, pokażcie że żyjecie.
W związku z tym chciałabym Was prosić o jedną rzecz: mianowicie wiadomość na howrse czy e-mail. Dajcie znać o swoim istnieniu, dobrze? Martwię się o Was, bloga i chciałabym jakoś pomóc naszej Fay.

Moje howrse: Luna34
E-mail: elcia.raczek@gmail.com

Nie musi być to jakaś przesłana serenada o blogu, wystarczy, że dacie znak że nadal chcecie pisać.


~Pozdrawiam, Sans(ity)

środa, 28 września 2016

Od Sansity CD Akane

Uczestnictwo na pikniku było dobrym pomysłem na ten dzień. Pokiwałam głową na znak, że smakuje mi kanapka. Psiak obok skończył wyjadanie kości z miski i wielce zadowolony zwinął się w kulkę między naszymi nogami. Pewnie gdyby był kotem, zacząłby mruczeć tak głośno, jakby mógł. Roześmiałyśmy się na widok, jak jego łapka zaczęła się ruszać w śnie.
-Jak ja go uwielbiam- pisnęła Akane głaszcząc go po głowie.
-Faktycznie, jest zabawny- zgodziłam się patrząc to na jedno to na drugie.
-Chcesz kolejną kanapkę? Mam z dżemem z czarnej porzeczki.
Skrzywiłam się na to, przez co Akane spojrzała na mnie pytająco.
-Nie obraź się, ale nie. Nie cierpię czarnej porzeczki.
-O, nie wiedziałam. Dzięki za informację.
-Nie ma sprawy- uśmiechnęłam rozbawiona jak skrupulatnie chowa wszystkie kanapki zawierające cokolwiek z czarnej porzeczki.

<Akena? Wybacz długo>

Od Sansity CD Aidena

-Będziesz, o ile nie zrobisz już żadnych numerów- dodałam patrząc na niego kątem oka popijając sobie swój napój. Posłał mi znaczące spojrzenie, które raczej nie wróżyło mu niczego dobrego. Grillby akurat przyniósł mu jego herbatę po czym odszedł do innych gości.
-Zrobię jak będę chciał- burknął sięgając po kubek.
-Jak wolisz. Tylko zapamiętaj, że to był ostatni raz gdy interweniowałam.
Nic nie odpowiedział. Domyślałam się, że jeszcze dziś coś przeskrobie. Nie myliłam się.

***

Na wieczór gdy zajrzałam do gospody, nie było go. Grillby co prawda, był zajęty ale zastałam go zaniepokojonego. Wyszło na to, że nasz towarzysz wyszedł parę godzin temu i jeszcze nie wrócił.
-Znając życie, złapali go- powiedziałam wzruszając ramionami.
-Mogłabyś to sprawdzić? Wiem, że...
-Dopóki straż nie zacznie świętować, nie musisz się martwić- ucięłam krótko ale w tym samym momencie akurat kilku strażników przybyło. Zadowoleni z siebie prosili o porządne trunki.
-Panowie, z jakiej to okazji?- Zapytałam się uśmiechnięta do nich.
-Złapaliśmy słynnego złodzieja, trzeba to opić!
-Brawo- dodałam szybko wymieniając się spojrzeniami z gospodarzem. Mrugnął na znak, że się nimi zajmie, dlatego postanowiłam się chwilowo ulotnić. Teleportowałam się do tymczasowego aresztu, w najlepszej celi, siedział właśnie Aiden.
-Mówiłam- powiedziałam zwracając na siebie jego uwagę. Strażników nie było, wszystkich wywiało.
-Morały możesz sobie prawić później. Muszę się wydostać- powiedział z furią rzucając się na kraty. pokręciłam rozbawiona głową.
-Nic z tego kolego. Ten areszt jest nałożony wieloma silnymi barierami. Nie ma szans na ucieczkę z pomocą nie wiadomo jakiej siły czy mocy. Tu wszystko jest zneutralizowane- poklepałam ścianę.
-Pomożesz mi?- Burknął zakładając ręce na klatce piersiowej w geście oskarżycielskim.
-Ostrzegałam cię. Nie pamiętasz?- Po czym teleportowałam się z więzienia w znanym sobie kierunku.

<Aiden? Wybacz ^^>

sobota, 24 września 2016

Od Akane CD Jakoba

Widoki były wspaniałe. Czułam wiatr w moich włosach, ale widoki były czymś pięknym. Zapierały dech w piersi. Rozglądałam się do okoła, tylko po to, aby zapamiętać wszystko. Gdy tylko przed nami pojawiły się jednorożce zamarłam. Nie wiedziałam, ani bym się nie domyśliła, że one jeszcze żyją. Zeszłam z grzbietu chłopaka.
- Ej... co ty robisz? - spytał się szeptem, aby ich nie wystraszyć.
Ja nie odpowiedziałam i podeszłam do jednorożców bliżej. Konie nie przestraszyły się mnie co mnie zaskoczyło. Wreszcie nie należałam do osób miłych. Zgrzeszyłam i to już nie jeden raz, ale one spokojnie stały. Położyłam swoją dłoń na czole jednego z jednorożców. Przez sekundę przeleciało mi kilka obrazów, które zapamiętałam sobie, jednak nie wiedziałam co miały by one oznaczać. Jednorożce odeszły zostawiając po sobie przepiękny łuk tęczy nad zachodzącym słońce za horyzont.
- Patrz! - uśmiechnęłam się szeroko. - Czyż to nie piękny widok? - spojrzałam się na niego z ogromnym uśmiechem na twarzy.

<Jakob?>

Od Akane CD Sansity

Sans spodoba sie pomysł, od razu poszłyśmy do Dworu, aby zabrać potrzebne nam rzeczy. Nim wyszliśmy dziewczyna otrzymała list. Odłożyła wszystkie rzeczy i wzięła się za otwieranie listu. Znała charakter pisma. Jak tylko przeczytała list na jej twarzy pojawił się ogromny uśmiech od ucha do ucha. Spytałam się czy coś się stało, a ona powiedziała, że jej brat Papyrus przyjeżdża. Wzięła w ręce rzeczy jakie odłożyła i wyruszyła przodem. Sans dostała zastrzyk energii po przeczytaniu tego listu. Dotarliśmy do parku. Rozścieliłyśmy koc i wyłożyłyśmy wszystkie rzeczy z koszyka.
- Sans częstuj się - Uśmiechnęłam się. Wyciągnęłam rękę z talerzem na którym były przeróżne kanapki.
- Dziękuję - Odwzajemniła uśmiech.
Książe podszedł do białowłosej i zaczął się turlać jak i robić maślane oczka, tylko po to, aby dała mu jakieś kostki. Udało się mu, bo dostał nie jedną, a z kilka.
- Smakuje ci? - Spojrzałam się na nią.

<Sans?> Wybacz, że tak długo i takie krótkie

sobota, 17 września 2016

Od Aidena CD Sansity

Podniosłem głowę i rozejrzałem się. Znajdowałem się w śmietniku. Wokół unosiła się nieprzyjemna woń, która drażniła mój nos. Nikogo prócz mnie nie było w okolicy. Postanowiłem więc jak najszybciej wydostać się z tego okropnego miejsca. Wstałem i powoli zacząłem wychodzić ze śmietnika. Nagle mój płaszcz o coś zahaczył, przez co straciłem równowagę i runąłem na ziemię. Zakląłem cicho. Wstając wziąłem do ręki leżącą na mym brzuchu skórkę od banana, którą następnie rzuciłem przed siebie. Akurat wtedy pojawiła się Sans, która nią oberwała.
- No wiesz, co? - zapytała zniesmaczona. - Ja ci tu ratuję tyłek, a ty mi się tak odwdzięczasz? Mógłbyś chociaż podziękować.
Stanąłem do niej bokiem i odwróciłem głowę, spoglądając gdzieś w dal. Za taki ratunek to ja nie będę dziękował. Dziewczyna patrzyła na mnie z założonymi rękami, oczekując odpowiedzi. Po jakimś czasie odezwałem się:
- Mam ci dziękować za wrzucenie mnie do śmieci?
- Ja tylko pokazałam ci, gdzie twoje miejsce - burknęła Sans.
Wyciągnąłem z kieszeni sztylet. Dziewczyna spojrzała na mnie z politowaniem i prychnęła.
- Proszę cię, przecież nie masz ze mną żadnych szans.
Rzuciłem sztyletem w jej stronę. Sans wykonała szybki unik. Broń przebiła dość sporego szczura, czyhającego za białowłosą.
- Ale chyba nie chcesz zarazić się jakimś cholerstwem od tych gryzoni, nie? - mruknąłem.
Dziewczyna patrzyła, jak podchodzę do martwego szczura i zabieram sztylet. Szybkim ruchem schowałem go do kieszeni i spojrzałem na Sans.
- Mogłabyć teleportować nas do gospody? - zapytałem trochę niechętnie. - Chciałbym jak najszybciej pozbyć się tego smrodu. - Zmierzyłem wzrokiem swoje ubranie.
- Jasne - odparła Sans.

Włożyłem zakładkę między kartki książki, którą następnie odłożyłem na bok. Od wpadki ze śmietnikiem minął tydzień. Przez ten czas prawie w ogóle nie ruszałem się z mojego pokoju. Wolałem na jakiś czas skończyć z przyjacielskimi zabawami ze strażą. Raz oni odwiedzili gospodę. Mieli w szeregach gościa, który wyczuwał magię, przez co musiałem wyjść na jakiś czas. Na szczęście nie znaleźli mnie.
Kurowanie umilałem sobie czytając książkę. Nie była ona zbytnio ciekawa. Rzadko kiedy do pokoju wpadała Sans, oczywiście tylko na chwilę.
W końcu po półtora tygodnia noga była niemal całkiem uleczona. Dłuższe bieganie sprawiało mi trudność, ale z mocą nie powinno być źle.
Założyłem buty oraz płaszcz i poszedłem na górę. Ludzi jak zwykle nie było zbyt wiele. Usiadłem przy barze i podparłem brodę ręką. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, iż obok mnie siedzi Sans. Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
- Czyli rana już całkiem zagoiła się? - spytała.
- Można tak powiedzieć - odparłem ponuro.
- Hej, Aiden! - rzekł wesoło Grillby, podchodząc do lady. - Jak tam noga?
Podniosłem na niego wzrok.
- Lepiej.
- To dobrze. A nie zanudziłeś się tam w pokoju?
- Nie.
No tak. Zwykle nie potrafiłem zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Tym razem jednak postawiłem zdrowie na tak zwanej złotej półce.
- Może coś do picia? - zaproponował Grillby.
- Herbatę - odpowiedziałem.
- Już się robi!
Mężczyzna odszedł. Sans pociągnęła łyk jakiegoś napoju ze swego kubka.
- No, Aiden. Dzięki temu, że zostałeś, straż nieco zmniejszyła patrole. Choć znalazło się wśród nich więcej osób władających magią, mają nadzieję, że uciekłeś z miasta. Jak jeszcze trochę tu posiedzisz, to będziesz niemalże bezpieczny.
- Naprawdę? - spytałem od niechcenia.

Sansity?
Nie najlepsze, ale cóż...

sobota, 10 września 2016

Od Sansity CD Aidena

Patrzyłam na niego ukrywając cień niedowierzania, zamiast tego przyjmując obojętny wyraz twarzy. Co mi było co on robi wbrew zaleceniom? Niektórzy są naprawdę trudni do pojęcia. Wzruszyłam ramionami po czym sobie wstał i wyszedł bez słowa. Zwróciłam się do Grillby'ego.
-Gdyby został to posłuchałby ciekawych rzeczy- skwitowałam patrząc na drzwi.- Straż dostała spore posiłki, jest znacznie więcej patroli, więc tu lada chwila będą.
-Co znów przeskrobano?- Zapytał zaintrygowany.
-Ach, nic specjalnego. Po prostu młody chłopaczek ze straży znalazł sławnego złodziejaszka i dał cynka tym wyżej.
-Masz na myśli...?
-Jest tego pewna, chociaż niczego nie wykluczam. Wpadnę później, idę oglądać przedstawienie- dodałam po chwili słysząc tupot stóp i dzikie wrzaski straży z rozkazem zatrzymania się. Uśmiechnęłam się pod nosem bo w oknie śmignęła mi twarz Aidena. Było zostać. Otworzyłam zaciekawiona drzwi kiedy banda straży akurat dała przejście podążając za chłopakiem. Nawet dawał sobie radę ale przez rynek sprawa nie należała do najlepszych. Cóż poradzić.
-Wychodzisz?
-Ktoś musi go obserwować i uratować mu skórę.
-Jesteś specyficzna.
-Żeby tylko. Nazywaj to jak chcesz.
Teleportowałam się na dach spory kawałek przed pościgiem i idąc sobie po dachu patrzyłam jak wygląda z góry sytuacja. No no no, Aiden radził sobie przyzwoicie ale tracił siły. Całkiem zrozumiałe patrząc na stan rzeczy sprzed kilku dni. Zatrzymałam się na rozdrożu dachów i jednocześnie ulic. Akurat chłopak zmusił się ostatkiem sił do przyśpieszenia i powiększył odległość dzielącą go od straży. Wykorzystałam moment. Po prostu zmusiłam jego duszę do posłuszeństwa i poderwałam go w powietrze żeby był na mniej więcej tym samym poziomie co ja. Oczywiście się szarpał i syczał o puszczaniu. Na chwilę umilkł widząc mnie i chmary dymu wychodzących z moich zmieniających koloru oczu.
-Co robisz?
-Zastanawiam się właśnie. Masz jakieś sugestie?
-Ta. Puść mnie.
Na mojej twarzy pojawił się uśmieszek.
-Wedle życzenia.
To mówiąc machnęłam do tyłu ręką a z tym ruchem on poleciał w tył za mną.
-Czekaj co...
Nie dokończył bo zaprzestałam używać swojej mocy przez co on spadł w śmieci za budynkiem a straż biegła dale przed budynkiem oddalając się.

<Aiden? Przynajmniej miękkie lądowanie>

poniedziałek, 5 września 2016

Vivienne Vita z Dworu Dnia!

''W budowie ciała człowieka wciąż widzimy niezatarte ślady naszego zwierzęcego pochodzenia – Darwin.''


Vivienne z Dworu Dnia

niedziela, 4 września 2016

Od Jacoba CD Akane

Usłyszałem pytanie dziewczyny i spokojnie przeszedłem do stępa.
 - Będąc koniem i chodząc po lesie, można znaleźć takie cuda, jakich się w życiu nie widziało – odparłem i to miała być moja odpowiedź.
Nie wiem, czy wystarczyła ona mojej towarzyszce, ale niestety tyle mogłem jej powiedzieć, szykując się na znalezienie istot, o których ponoć już tylko bajki mówią. Ale ja wiedziałam, że ona zamieszkują ten las.
Z zasady nie porywam dziewcząt w las.. ale jakoś tak raźniej mi było. Dodatkowo mogłem poznać nowa osobę i co najważniejsze znaleźć to, czego szukałem.
Nie spieszyłem się zbytnio. Powoli zakłusowałem, gdy poczułem, że siedzi na mnie kobieta. Był to chód w wybijający, więc jako kot prawdopodobnie wyleciała by w powietrze. Nie było to jednak dla mnie komfortowe. Dziewczyna nie umiała jeździć, albo nie chciała anglezować i obijała mi grzbiet. Zagalopowanie było więc dla mnie znaczną ulgą. Ten chód miałem niczym fotel bujany, więc naprawdę trzeba było postarać się, żeby chociaż w małym stopniu obić mi grzbiet.

Droga mijała nam o dziwno bardzo płynnie, co bardzo mnie ucieszyło. Nie była zbyt monotonna, a obecność dziewczyny sprawiała, że również milej mi było.
Wiedziałem, że zaraz dotrzemy do celu naszej podróży. Spokojnie przeszedłem więc do stępa, żeby dziewczyna nie spadła z mojego grzbietu. Zachwiała się jednak, tracąc równowagę. Przed upadkiem uchroniła ją moja grzywa, wyrwała mi kilka włosów. Nie było to zbyt przyjemne, ale uznałem, że tego nie było.

Weszliśmy w inną część lasu.. wolną od demonów, od tego całego zła. Bezpieczną, cichą, spokojną.


Stępowałem wśród drzew, powoli poruszałem się do przodu, niczym instynktownie idąc w miejsce, które chciałem odnaleźć. Wydawać się mogło, że byłem tam wiele razy.. a szedłem tam pierwszy raz. Po prostu wiedziałem, gdzie jest to miejsce. Czułem to i coś pchało mnie tam.


Naprawdę po chwili ujrzeć dało się biel i złotą grzywę. Rogi zalśniły w promieniach. Oto trzy jednorożce pokazały się u mego boku. Nie bały się.. istoty te bowiem zabijają tylko najgorsi złoczyńcy. A zabójców czterokopytnych istot magicznych czeka wieczne potępienie

sobota, 3 września 2016

Od Aidena CD Sans

Sans zniknęła, zostawiając nas samych. Grillby spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko.
- No, teraz na jakiś czas jesteś tu uziemiony - powiedział. - Miejmy tylko nadzieję, że straż cię nie wyłapie.
Popatrzyłem na nogę owiniętą bandażami, przypominając sobie słowa Grillby'ego: ...naucz się jej ufać, to przeżyjesz.
- Dzisiaj nikomu nie można tak po prostu zaufać - mruknąłem.
- Ale Sans nie jest taka, jak ci się wydaje - odparł brunet.
- Przeszłość ukształtowała we mnie nieufność i nikt jej nie usunie.
- Czyli mi też nie ufasz? - Mężczyzna uniósł brew.
Nie odpowiedziałem. Położyłem się na łóżku i zacząłem wpatrywać się w sufit. Grillby przez chwilę mi się przyglądał, aż w końcu westchnął i wyszedł z pokoju. Zaufać Sans... Jak na razie nie mam powodu, by to robić.

Minęły trzy dni od bójki. Miałem dość bezczynnego leżenia na łóżku. Choć Grillby przyniósł mi jakąś książkę, to i tak się nudziłem. Ciągle męczyła mnie myśl, że w każdej chwili może tu wtargnąć straż. Zawsze, gdy ktoś otwierał drzwi (a był to za każdym razem gospodarz), zrywałem się niczym poparzony, co kończyło się bólem w łydce.
Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej i spojrzałem na drzwi. Zakląłem cicho pod nosem i wstałem. Noga nie bolała tak bardzo jak kilka dni temu, ale nadal mogłem przemieszczać się jedynie lekko kuśtykając. Założyłem buty oraz płaszcz, który niemal zawsze mi towarzyszył, po czym powlokłem się na salę główną. Najgorsza była wędrówka po schodach. Po kilku minutach byłem na miejscu. Usiadłem przy wolnym stoliku i spuściłem lekko głowę, rozglądając się. Gości było niewielu. Parę stołów dalej gospodarz rozmawiał z jakimś mężczyzną. Nagle brunet spojrzał w moją stronę. Odwróciłem głowę.
- Nie powinieneś się kurować? - usłyszałem czyiś głos.
Podniosłem wzrok na stojącego tuż przede mną Grillby'ego.
- Czuję się lepiej - odpowiedziałem. - Poza tym...
Wtem obok nas pojawiła się Sans. Jej szeroki uśmiech zmalał, gdy tylko mnie zobaczyła.
- Chyba dla kogoś ranna łydka to za mało - rzekła.
- Ciągle mnie trapiła myśl, że mnie straż dopadnie - powiedziałem.
- Spoko, tyle że tutaj jesteś bardziej na to narażony.
- Nie mogę ciągle siedzieć w jednym miejscu...
- Ta, od razu idź coś ukraść albo spotkaj się ze strażą. Tylko nie zapomnij przysłać pocztówki z więzienia!
Prychnąłem. Zdenerwowany wstałem i ruszyłem w stronę swego pokoju. Sans tylko ciężko westchnęła.

Usiadłem na łóżku i odczekałem parę minut, a następnie opuściłem pokój. Wszedłem po schodach najciszej jak mogłem. Z pomocą grawitacji dostałem się na piętro. Ponownie włamałem się do jednego z gościnnych pokoi, po czym wydostałem się z niego przez okno. Zszedłem po ścianie na ziemię i powoli, by się nie nadwyrężać, ruszyłem przed siebie z kapturem na głowie. Minąłem parę ulic. Nagle kątem oka dostrzegłem coś na ścianie. Zatrzymałem się i spojrzałem na list gończy z moją podobizną. Jestem sławny... Co tak późno?
- Em... przepraszam.
Odwróciłem się i popatrzyłem na młodego chłopaka. Tamten przyjrzał mi się, po czym jego wzrok powędrował na list gończy i z powrotem na mnie. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że nieznajomy ma na sobie mundur typowi dla straży. Cholera! Chciałem uciekać, jednak ból uniemożliwiał mi. Podniosłem wzrok na młodzieńca o przepraszającym wyrazie twarzy i nieco skrępowanej posturze.
- Ja... - zaczął. - Ja muszę pana aresztować, jest pan bowiem poszukiwany.
- Słucham? - spytałem ponuro.
- Jestem ze straży... i... i moim o-obowiązkiem jest aresztowanie p-pana. - Spojrzał na swe buty. - Dzięki temu może... m-może dostanę pochwałę... i...
Miałem kategorycznie dość tego gościa i jego d-dukania. Odbiło im, że taką osobę wzięli do straży? Przyjrzałem się chłopakowi, który robił wrażenie, jakby go bardziej interesowały buty. Wzruszyłem ramionami, po czym zacząłem powoli oddalać się. Ostatecznie jak gdyby nigdy nic wróciłem do gospody, upewniając się wcześniej, czy nikt mnie nie śledzi. Schodząc po schodach do piwnicy natknąłem się na Sans wychodzącą z mojego pokoju.
- I gdzieś ty był znowu? - spytała spokojnie, choć można było od niej wyczuć nutę gniewu.
- W toalecie - skłamałem bez problemu.
- W płaszczu?
- Nie chciało mi się go ściągać. - Zmrużyłem lekko oczy.

<Sans?> Lekki brak weny, ale starałam się.

Od Sansity CD Akane

Wizja pikniku była bardzo kusząca. Co prawda myślałam żeby pójść do gospody na posiłek ale propozycja Akane była bardziej ciekawa i obiecująca. To nawet było oczywiste, że się zgodzę bez zarzutu. Jak się zgadałyśmy, tak ruszyłyśmy po rzeczy do Dworu. Najlepsze było to, że wiele czasu nie zajęło na wszystko, przy wyjściu dostałam jeszcze list. Od razu uśmiechnęłam na widok tak znajomego charakteru pisma. Zmieniłam zdanie, rzeczy odstawiłam na ziemię i zabrałam się za otwarcie i czytanie listu.
-Sans, co się stało?- Usłyszałam pytanie Akane, która nieśmiało czaiła się przy drzwiach. Posłałam jej uśmiech.
-Brat do mnie napisał. W liście wspomina, że niedługo wpadnie w odwiedziny do mnie.
-Brat? Masz na myśli...?
-Papyrus'a. Tak, o niego. Nie mogę się jego wizyty doczekać. A na razie chodźmy na ten piknik.

<Akane?>

Od Sansity CD Aidena

Oparłam się plecami o ścianę tuż obok drzwi jak tylko trafił na łóżko. Doprawdy, dziwny z niego typ. Same problemy z nim tak szczerze. Ale nic, może, MOŻE będzie z niego jakiś pożytek. Jak na razie, Grillby przyszedł z opatrunkami.
-Nie masz teraz klientów?- Zapytałam się unosząc brew w geście pytającym nie ruszając się z okupowanej ściany.
-Chwilowo zamknąłem gospodę, żeby zająć się nim. Jak to jest, że ilekroć trzyma się z tobą odkąd tu jest to co chwila obrywa?- Zapytał rozbawiony przemywając mu rany. Uśmiechnęłam się lekko.
-Nie słucha i obrywa od innych. Może jeszcze przez czysty pech czy przypadek jak wolisz.
-Kolego, naucz się jej ufać to przeżyjesz- podsumował roześmiany Grillby klepiąc go lekko po kolanie.
-Taa, jasne- mruknął. Łydką już się zajął, przez co ostatecznie skończyła w grubym opatrunku.
-Panowie wybaczą, muszę znikać. Na Dworze mam trochę do zrobienia- powiedziałam i wyszłam z ociąganiem.- Jak się uda, wpadnę jeszcze.
-Do później Sans. A właśnie. Papyrus dawał coś znać kiedy wpadnie?
-Podobno niedługo ma mnie odwiedzić, muszę do niego napisać.
-Dobrze, to znikaj.
-Skoro tak wolisz- stłumiłam śmiech po czym teleportowałam się od nich.

<Aiden?>

piątek, 2 września 2016

Alyssa i Mattias z Dworu Dnia odchodzą!

Alyssa Lind i Mattias Lind z Dworu Dnia odchodzą!
Powodem jest decyzja ich autorki.

"Nie wszystko jest takim jak się widzi"


http://vignette3.wikia.nocookie.net/powerlisting/images/3/33/DCS_11.jpg/revision/latest?cb=20141025110518
"Wszystko w życiu coś oznacza." 

Od Akane CD Rhysa

Moja ciekawość tylko pogorszyła dzisiejszy dzień. Przeze mnie Rhys poczuł się smutno i przypomniał sobie o bardzo smutnym wspomnieniu.
- Przepraszam nie powinnam się pytać - powiedziałam cicho.
- To nie twoja wina - uśmiechnął się lekko. - Obiecaj mi jednak, że nigdy tam nie pójdziesz - dodał po chwili.
- Obiecuję - uśmiechnęłam się i zaczęłam kontynuować śniadanie. Po skończonym śniadaniu, każdy z nas się rozszedł w swoją stronę. Rhys miał bardzo dużo obowiązków co nie tyczyło się mnie. Nie miałam kompletnie nic do robienia. Usiadłam na parapecie w swojej komnacie. Wyjrzałam za nie i spojrzałam się w stronę gór. Po chwili wpatrywaniu, ujrzałam jednego z duchów. Była to kobieta. Wbiegłam z komnaty. Rozejrzałam się do okoła, aby wypatrzyć tamtego ducha kobiety. Duch kobiety był mi bardzo znajomy. Zupełnie jakby była to moja mama. Biegłam przez wszystkie korytarze w zamku, aby jej nie zgubić. Wpadłam po drodze na kilka strażników i służek, zapomniałam nawet o Księciu.
- Poczekaj! - krzyknęłam. - Proszę zaczekaj! Nie odchodź - krzyczałam, żeby mnie usłyszała, ale nic z tego. Duch kobiety chciał mnie gdzieś zaprowadzić, ale nie wiedziałam dokładnie gdzie. Biegłam i biegłam nie patrząc gdzie. Zorientowałam się gdzie jestem, gdy tylko ujrzałam góry. Musiałam się wrócić i nie było żadnych ale.
- Akane musisz wrócić. Obiecałaś Rhysowi! - powiedziałam sama do siebie. Wróciłam się do zamku. Poszłam ze spuszczoną głową do zamku, wciąż rozmyślając o duchu.
- Książe zostaw mnie samą - powiedziałam do psiaka i skierowałam się wprost do ogrodu. Było to jedyne miejsce w którym mogłam się skoncentrować.

<Rhys?>

Od Yukine (do Rhysanda)

Władca Dworu Nocy zmierzył mnie gniewnym wzrokiem. Moje milczenie drażniło go. Nasza "rozmowa" trwała od paru minut i polegała na milczącej odpowiedzi na ,,Kim jesteś?". Najchętniej bym odpowiedział na to pytanie następująco ,,Jam margines społeczny, możesz mnie zabić, spokojnie".
Nie zależało mi za bardzo na dołączeniu do żadnego z dworów, ale musiałem któryś z nich wybrać. Już lepiej myślałem o Dworze Nocy. W tym drugim umarłbym po jednym dniu. Tu jednak mogłoby być ciekawiej, jeśli ten facet mnie nie ukatrupi. Jeśli mnie przyjmie do swojego dworu, to postaram się żyć jak najdłużej.
- Kim jesteś? - słyszę spokojny głos mężczyzny choć delikatnie nasycony nutą gniewu.
- Yukine Taku. - w końcu decyduję się odpowiedzieć. Może jednak chcę żyć. Nie mam pewności.
-I po co tu przychodzisz? - podsunął kolejne pytanie.
- By dołączyć do Dworu Nocy. Raczej nie po to, by po prostu pogadać. - odpowiadam z lekka złośliwie chociaż po chwili przypominam sobie z kim rozmawiam i zaczynam się za siebie wstydzić.
- To drugie jest nieuniknione przy tym pierwszym. - mówi całkowicie spokojnym głosem.
Choć doskonale wiem, że nie jest spokojny. Czuję to w głębi siebie.
- Skąd jesteś? - zadaje mi kolejne pytanie a ja zaczynam się czuć jak na przesłuchaniu.
Nie chciałbym odpowiadać na te pytanie. Postaram się je wyminąć.
- Z daleka. - odpowiadam krótko po czym decyduję się odpowiedzieć - Nie mam rodziny, miejsca do życia ani czegokolwiek innego.
Nie mam pojęcia co na to odpowie i mam nadzieję, że nie wyszło na wymuszanie przez uderzenie w uczucia, bo przecież on nie ma uczuć.

Rhysand?

Od Akane CD Sansity

Gra spodobała się Sans co mnie ucieszyło. Jednak długo to nie trwało, bo nam się znudziła, a upał dawał sobie we znaki. Nie przypuszczałam, że dzisiejszego dnia będzie, aż tak gorąco.
- Aki-chan... - powiedziała leniwym głosem Sans.
- Słucham... - odwróciłam się w jej stronę.
- Rozpływam się. Strasznie mi gorąco - wymamrotała.
- Co powiesz na to, abyśmy zrobiły sobie mały piknik przy brzegu jeziora? - mina dziewczyny mnie nie zdziwiła. Wiedziałam od razu, że spodobał się jej ten pomysł i nie odmówi. - Przygotuję kanapki, coś słodkiego, koc i inne potrzebne rzeczy - dodałam i uśmiechnęłam się. Książe zaszczekał co mogłyśmy uznać, że również się zgadza.

<Sans?>

Od Katariny CD Rhysa

-okey.. - podrapałam się po nosie, w sumie niby co chwila dowiaduje się czegoś nowego a mimo to nic nie potrafi mnie zaskoczyć. Jakby cały czar który tętnił tym miejscem oraz jegomościa przeminął. Może powodem jest to iż zbytnio straciłam wenę na spędzanie z księciem czasu. Mam coraz to większe przeczucie iż zwykle tylko zawracam niepotrzebnie głowę.
-Dobra.. słuchaj, miło spędziłam czas przy tobie... Ale naprawdę nie wiem co dalej robić. Powinnam się wsiąść poważnie za siebie, i powoli ruszać dalej by spełnić zemstę za swojego ojca. Co prawda wiem że to głupio brzmi ale innego celu w życiu nie mam i raczej, nie zdobędę. - delikatnie trzymałam go za ręce gdy mówiłam swoje przemyślenia. Książe podniósł brew, nie wiem czy miał coś na ten temat przeciw.
-Lepiej... pójdę już - uśmiechnęłam się nie szczerze lecz z uczucia. Nie od razu puściłam jego dłonie. Lecz powoli ześlizgiwały się gładko aż zostały rozdzielone. Nie zamierzam tak sobie odchodzić z dworu. Nie o to tu chodzi. Po prostu muszę zająć się treningami a nie zajmować czas komuś kto w sumie nie zbyt tego chce.
Wróciłam do swojego pokoju, odetchnęłam głęboko, gdy opierałam się o zamknięte drzwi. Sądząc po tym co odwaliłam już chyba nic mnie nie zaskoczy. Suprise się nie spodziewam. Wyciągnęłam swoje ostrze, spoglądając na symbole które wyrzeźbione były samą ręką mego ojca. Jedyna rzecz która mi się z nim kojarzyła. Zamiast puszczać łzy które przez większość uważane za słabość, wpadłam w gniew, rzuciłam bronią z całej siły w jedną z ścian pomieszczenia. Sprawiło to mocne wbicie się ostrza w ceglaną , pomalowaną ścianę. Wydałam z siebie krzyk przypominający ryk potwora jednak swoim głosem. Zwyczajny krzyk gniewu. Nie był długi, nie zamierzałam paść na kolana by znów poddać się emocjom. Nie mogłam, nie mogłam pozwolić na to bym znów sama siebie zraniła... Zraniła bezsensownym wmawianiu na czym polega prawdziwe życie. W końcu muszę nabrać energii by pozbyć się durnych teorii i kierować tylko jednym. W końcu... tylko to mnie trzyma przy życiu. Po zakończeniu swojej zemsty gdy będę wystarczająco silna, zakończę i swoje cierpienia w sposób krótki jak i szybki. By w końcu dumna i szczęśliwa... wrócić do ojca jak i matki. Po odświeżeniu ciała, oraz przebraniu w cieńsze jak i bardziej przewiewne rzeczy, wyszłam przed budynkiem na pole treningowe. Manekiny poobijane jak i pociachane od długoletniego użytku, nadawały się idealnie do testowania mojej wzrokowej sprawności zabijania z odległości. Przegotowanych małych shurikenów miałam co najmniej 80 sztuk. Najpierw trafiałam w głowę z odległości 10 metrów. Po każdym rzucie odchodziłam 5 metrów dalej. Gdy straciłam co najmniej 8 broni. Podeszłam do manekina, miał już na całej głowie wbite ostrza. Wyjmując sztuki spojrzałam iż nie jestem tu sama.
-Witaj znów mój książę. - ukłoniłam się jak nastało. Po czym powróciłam do swojej czynności. Ciekawiło mnie w sumie co ma do powiedzenia głównie o moim zdaniu na temat życia. Ale nie wiem czy po to przyszedł, pewnie głównie po to by... potrenować? Albo po prostu sie przeszedł... nwm..
Rhys?

Od Mortem CD Hadesa

Spojrzałam na niego zszokowana. Nie wiedziałam co powiedzieć. Wszedł mi do snu tylko bym nie zabiła moich rodziców. To wyglądało jakby w moim śnie naprawdę dobrze się z nimi dogadywał. Jakby dowiedzieli się o czymś co nie miało zupełnie nigdy miejsca. No co najmniej jakby im powiedział, że jesteśmy razem. Westchnęłam cicho. Przyjrzałam mu się.
-Nie wszystko musi się kończyć śmiercią.- powiedział nagle.
Pokręciłam głową. Starłam łzy, które zdążyły mi polecieć.
-To było moje przeznaczenie.- powiedziałam.- Zawsze tak było. Wchodziłam do tego salonu i ich zabijałam. Nikogo więcej tam nie było. Czekali na mnie z herbatą. A ja… Ja ich zabijałam. Podczas gdy teraz ty wszedłeś do mojego snu i piłeś z nimi herbatę… A oni mi powiedzieli, że do domu mogę wpuścić jedynie kogoś kto jest moim partnerem…
Spojrzałam na łóżku. Westchnęłam.
-Jak to?- spytał.
-Zawsze mi powtarzali, że muszę się ustatkować.- powiedziałam i spojrzałam w jego oczy.- A ja tego nie chciałam. Więc znaleźli mi męża. Więc zabiłam ich w dzień gdy on miał przyjechać i wypić z nami herbatę… A w moim śnie pojawiłeś się ty…
Westchnął. Nie wiedziałam co więcej mogę powiedzieć. Wiedział o mnie naprawdę dużo. Równie dobrze mógłby to wykorzystać do swoich zamiarów. Ta opcja mnie przerażała. Jednak wszystko jest możliwe.

(Hades?)

środa, 31 sierpnia 2016

Od Aidena CD Sansity

- Jasne, jasne - odparłem ponuro.
Wtem ktoś wpadł na mnie. Odruchowo stanąłem na lewą nogę, co skończyło się bólem. Zakląłem cicho i spojrzałem na małego chłopca, który zadarł głowę do góry i przyjrzał mi się.
- Przepraszam, nie... - zaczął, lecz mu przerwałem.
- Tutaj przepraszam nie pomoże. - Zmrużyłem oczy. - Dzisiaj nie jestem w nastroju.
Już się szykowałem do wyciągnięcia sztyletu, jednak Sans przejrzała me zamiary i czym prędzej szturchnęła mnie mocno łokciem w bok. Popatrzyłem na nią złowrogo. Po chwili wiedziałem, o co jej chodzi. Prychnąłem i odwróciłem głowę w stronę dzieciaka.
- Masz jednak szczęście - mruknąłem. - Ale patrz pod nogi, bo następnym razem nie będę taki miłosierny.
Dzieciakowi zakręciły się łzy w oczach. Przygryzł wargę i uciekł. Ja i Sans ruszyliśmy dalej.
- Tak ci spieszno do grobu? - zapytała białowłosa.
- Sama widziałaś tego dzieciaka - odparłem.
- Ale nie pomyślałeś, że to może się dla ciebie gorzej skończyć?
Milczałem. W sumie ma rację. Nie chcę jeszcze trafić za kraty ani tym bardziej wąchać kwiatki od spodu.
- Masz rację - przyznałem niechętnie. - Nienawiść do tych bachorów wzięła górę. Następnym razem będę panował nad sobą.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Skręciliśmy na kolejną ulicę. Szliśmy na uboczu, by za bardzo nie rzucać się w oczy. Mimo to przechodnie spoglądali na nas z zaciekawieniem. Gdy mój wzrok spotkał się ze wzrokiem jakiegoś mężczyzny, spuściłem głowę. Grzywka przysłoniła moje oczy. Nikt nie może teraz mnie rozpoznać.

Bez większych przeszkód dotarliśmy do gospody. Ludzie jakoś mnie nie rozpoznali. Stanęliśmy przed tylnymi drzwiami. Zmierzyłem je wzrokiem. Czy kiedykolwiek wejdę do środka głównym wejściem?
- No, wreszcie jesteśmy na miejscu - rzekła zadowolona Sans. - Myślałam, że jak będziemy się tam wlec, to do jutra nie dojdziemy. Na szczęście słońce dopiero zaczęło zachodzić.
Weszliśmy do środka. Akurat na tyłach był Grillby. Co za pech... Nie możemy tak po prostu przemknąć się niezauważeni. Brunet od razu nas zauważył. Poprawił okulary i przyjrzał nam się.
- Co się stało? - spytał zdziwiony.
- Bawiliśmy się z pewnymi kolesiami - odpowiedziała spokojnie Sans. - To nic takiego.
- Nic takiego? Przecież dobrze widzę, że Aiden ledwo trzyma się na nogach. Powiedzcie, co się dokładnie stało.
- Mieliśmy małą potyczkę z pewnymi przydupasami - odparłem. - Jeden z nich wbił mi sztylet w lewą łydkę. Wystarczy?
Grillby westchnął.
- Idźcie do pokoju, ja przyniosę rzeczy do opatrzenia ran.

<Sans?> Opowiadanie trochę biedne, przepraszam...

wtorek, 30 sierpnia 2016

Od Sansity CD Aidena

Przyjrzałam mu się spokojnie. Cóż, wyglądał fatalnie i z trudem stał. Obraz nędzy i rozpaczy jednym słowem. Westchnęłam rozbawiona.
-Chyba nie masz wyboru. Oprzyj się, pomogę ci iść- powiedziałam zakładając jego dłoń za szyję. Był niższy o te parę centymetrów, więc nawet równi byliśmy, dlatego chodzenie nie byłoby takim wyzwaniem.
-Same problemy mam odkąd się poznaliśmy- mruknął jak zaczęliśmy tak iść. Zdzieliłam go palcem w czoło przez co syknął.
-Albo problemy albo zgon. Tak szczerze to dawno byłbyś martwy.
-No wielkie pocieszenie- odparł nie kryjąc sarkazmu. Puściłam to mimo uszu. Do rynku a co z tym idzie do gospody było jeszcze sporo do przejścia ale nie martwiło mnie to.
-Teraz lepiej nasłuchuj. Jesteśmy w strefie "przyjaznej" innym.
-Czyli?
-Przypomnij sobie walczących z niedawna. Przy tych tu tamci to nawet nie wymoczki, ci zwykle są z okolic albo przejezdni. Ale to jedyna droga, więc nawet nie mów, że celowo cie tu prowadzę.
-Ej wy!- Ktoś z niedaleka krzyknął w naszym kierunku. Wspaniale, nagle zrobiło się ich spore grono skutecznie blokując przejście.- Co wy robicie?
-Wracamy do miasta, nie widać?- Aiden ponownie oberwał ode mnie.
-Kolega chciał to grzeczniej przekazać- powiedziałam uśmiechając się do tamtych spoglądając znudzona na chłopaka.- Więc czy możemy iść?
-Chyba nie myślicie, że tak sobie przejdziecie bez zapłaty?- Powiedział spoglądając na mnie znacząco. Westchnęłam. Wszyscy jego kompani otoczyli nas. Coś około dziesięciu chłopów na oko.
-Heh, to był wasz błąd, wiecie?- Zapytałam się ich pstrykając palcami. Nawet nie zdążyli zareagować i wszyscy momentalnie zostali przebici na wylot przez kości. Śmierć na miejscu. Kości się rozsunęły zabierając ze sobą zwłoki i "schowały" się w ziemi zabierając je ze sobą. Ponownie się zwróciłam do Aidena który patrzył na to wryty.- Chodźmy.
-To byłaś ty?- Zapytał gdy odzyskał język w gębie. Wzruszyłam ramionami.
-Nic wielkiego.
-Co jeszcze potrafisz?
Spojrzałam na niego wzrokiem który mówił mniej więcej aby nie drążył tematu.
-Dla ciebie i reszty jest bycie w nieświadomości. Nie pytaj oto ponownie.

<Aiden?> Sans nie powie nic ~o~

niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Aidena CD Sansity

Zlustrowałem Sans, która spokojnie oczekiwała mej odpowiedzi. Nie podobało mi się to, co wymyśliła. Chociaż z drugiej strony to ja się wpakowałem. Walka? Bez broni? Przygryzłem wargę. Po chwili namysłu niechętnie odparłem:
- Niech ci będzie, pobiję się z nimi.
Sans uśmiechnęła się lekko. To samo zrobili tamci napastnicy. Pewnie cieszyli się, że będą mogli mi nakopać.
- Ale wpierw daj mi chociaż jakiś sztylet - dodałem.
- A nie poradzisz sobie bez niego? - spytała dziewczyna, unosząc brew do góry.
- Bójka z tymi debilami byłaby niesprawiedliwa, gdyby oni mieli broń, a ja nie.
- Nazwałeś nas debilami, kurduplu? - spytał jeden z tamtych kolesi, który trzymał mnie.
Mężczyzna przystawił nóż do mojej szyi. Zmierzyłem ostrze wzrokiem, po czym powiedziałem obojętnie:
- Tym tępym nożem to najwyżej połaskoczesz mnie.
Facet nadciął mi lekko skórę. Z drobnej rany wypłynęła mała strużka krwi.
- Dobra, chłopaki, spokojnie - rzekła w końcu Sans. - Po co narażać się? Załatwię ci ten sztylet, Aiden.
Dziewczyna pstryknęła palcami i przeniosła nas na obrzeża miasta. Mężczyźni rozejrzeli się nieco zaskoczeni. Zmierzyłem wzrokiem wszystkie budynki i drzewa znajdujące się w pobliżu. Powinno wystarczyć. Białowłosa zniknęła, a po chwili wróciła ze sztyletem w dłoni.
- No, to teraz chodź i go sobie weź - rzekła zadowolona.
Prychnąłem i z całej siły nadepnąłem na stopę trzymającego mnie dryblasa. Gdy ten nieco rozluźnił ścisk, szybko wyślizgnąłem się i podbiegłem do Sans. Wyrwałem z jej ręki broń i odwróciłem się w stronę kolesi.
- Powodzenia - powiedziała dziewczyna, oddalając się.
Nie odpowiadając, zacząłem biec w stronę napastników. Jeden z nich, stojący na przodzie, zamachnął się nożem. Ku jego zdziwieniu prześlizgnąłem się między jego nogami, jednocześnie raniąc sztyletem jedną z nich. Mężczyzna syknął, po czym głośno zaklął i upadł. Czyli jednak to banda słabeuszy. Wstałem i szybko odskoczyłem od kolejnego, który podbiegł do mnie. Spojrzałem na drzewo rosnące za nim. Skoczyłem i przeniosłem swoją grawitację na pień, równocześnie nasilając ją. Odbiłem się od drzewa i, przelatując z zawrotną prędkością obok napastnika, nadciąłem mu bok. Kolejny ranny. Nagle tuż przede mną wyskoczył nieco gruby, łysy koleś. Wpadłem na niego i wylądowałem na ziemi. Łysol machnął nożem. Szybko zrobiłem unik, aczkolwiek ostrze nadcięło mi prawy policzek.  Z pomocą mocy skoczyłem na drzewo i spojrzałem na Sans, która z oddali obserwowała całą bójkę. Ona to ma najlepiej. Ech... Podskoczyłem i przeniosłem grawitację na grubasa, nasilając ją. Podleciałem do niego i kopnąłem mocno w brzuch. Tamten o mało nie zwymiotował. Zrobiłem salto w tył i wylądowałem na ziemi. Spojrzałem chłodno na mężczyznę, który kurczowo trzymał swój brzuch i powstrzymywał się od zwrócenia.
Nagle poczułem ogromny ból w lewej łydce. Cholera! Zlustrowałem rudowłosego, młodego chłopaka, który właśnie wbił sztylet w moją nogę. Tamten wyciągnął broń i szykował się do zadania kolejnego ciosu, jednak w ostatniej chwili odskoczyłem w bok. Dotknąłem rudzielca. Po chwili chłopak przyległ do drzewa, nie mogąc się ruszyć. Podszedłem do niego, lekko kuśtykając i wbiłem sztylet w jego prawą pierś. Wtem za mną pojawił się jego kumpel. Odwróciłem się. Nagle koleś podleciał do innego drzewa, uderzył mocno w pień i upadł. Nieco zaskoczony spojrzałem na Sans, która właśnie opuszczała rękę. Czyli to jej sprawka? Mogłaby chociaż więcej zrobić. Ech, kobiety. Odwróciłem się i zdziwiony rozejrzałem się po okolicy. Prócz nas i dwóch napastników nie było nikogo. Westchnąłem, puszczając rudzielca, który opadł na ziemię. Dziewczyna ze stoickim spokojem podeszła do mnie.
- No, całkiem nieźle - rzekła. - Ale musisz popracować nad refleksem.
- Gdybyś mnie w to nie wplątała albo chociaż pomogła, to by się tak nie skończyło - odparłem.
Syknąłem z bólu, gdy tylko stanąłem na lewą nogę. Podniosłem ją lekko do góry.
- Sam się w to wplątałeś, to po pierwsze. - Dziewczyna nieco się skrzywiła.
- A po drugie? - spytałem jakby od niechcenia.
- Oczekujesz pomocy od dziewczyny? Tak postąpiłby tylko jakiś dzieciak.
Sans zmierzyła mnie wzrokiem i uśmiechnęła się złowieszczo.
- Chociaż jak tak patrzę na ciebie...
- Zamknij się - wycedziłem.
Odwróciłem się i kuśtykając podszedłem do nieprzytomnego rudzielca. Podniosłem leżący obok niego sztylet i schowałem do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Teraz przydałoby się wrócić do gospody - mruknąłem.
- Chcesz, abym nas przeniosła tam, czy wolisz dalej zwiedzać? - spytała spokojnie Sans.
- A jak myślisz?
Odwróciłem się i spojrzałem na białowłosą, która udawała zamyślenie.
- Tym razem idź za mną i nie zatrzymuj się. Nie chcę kolejnych kłopotów - odparła po chwili.
- Nie chcę mieć kolejnych kłopotów, hę? Przez całą bójkę jedynie stałaś sobie na uboczu i przyglądałaś się.
- Przecież ci pomogłam, nie pamiętasz? Gdybym nie ja, to teraz byś już nie mógł nawet stać. Powinieneś mi podziękować.
Przewróciłem oczami.
- Dzięki za opóźnioną pomoc. Zadowolona? Poza tym jak mam niby przejść pół miasta w takim stanie?
Aż mi się przypomniała pewna potyczka ze strażą. Tyle że miałem o dwie rany więcej.

<Sans?> Nieco przesadziłam, przepraszam...

Od Sansity CD Aidena

Szanuje szaleństwo. Ale jaki idiota idzie w coś tak oczywistego? Odliczałam w duchu ile zejdzie do ataku i nawet nie doszłam do 5 a już otoczyło go kilka dryblasów. Zaskakujące? Otóż nie.
Znudzona podeszłam bliżej odpychając najbliższego z drogi.
-A co taka damulka tu robi?- Zapytał głupkowato ten, który aktualnie trzymał mocno Aidena. Westchnęłam patrząc na nich z zaciekawieniem.
-Naprawdę jesteście tacy chętni na bijatykę na rynku? Na głównym rynku? Pod okiem straż księcia?
Wszyscy zdrętwieli. Zabawna reakcja. Rozprostowałam ręce nie przejmując się nimi.
-Proponuje walkę poza widokiem osób trzecich, co wy na to?
-Sans nie pomagasz- mruknął Aiden. Uniosłam brew do góry.
-Nie słuchałeś to masz- mruknęłam po czym dodałam głośniej- to jak panowie? Idziemy z dala od ludzi?
-Babka też zamierza walczyć?
-Nie wtrącam się do pewnego momentu. Więc co zrobisz Aiden?
Patrzyłam na niego czekając na reakcję. Jeśli chce przeżyć, musi mi zaufać. Eh, same problemy z dłużnikami...

<Aiden?>