- Jasne, jasne - odparłem ponuro.
Wtem ktoś wpadł na mnie. Odruchowo stanąłem na lewą nogę, co skończyło się bólem. Zakląłem cicho i spojrzałem na małego chłopca, który zadarł głowę do góry i przyjrzał mi się.
- Przepraszam, nie... - zaczął, lecz mu przerwałem.
- Tutaj przepraszam nie pomoże. - Zmrużyłem oczy. - Dzisiaj nie jestem w nastroju.
Już się szykowałem do wyciągnięcia sztyletu, jednak Sans przejrzała me zamiary i czym prędzej szturchnęła mnie mocno łokciem w bok. Popatrzyłem na nią złowrogo. Po chwili wiedziałem, o co jej chodzi. Prychnąłem i odwróciłem głowę w stronę dzieciaka.
- Masz jednak szczęście - mruknąłem. - Ale patrz pod nogi, bo następnym razem nie będę taki miłosierny.
Dzieciakowi zakręciły się łzy w oczach. Przygryzł wargę i uciekł. Ja i Sans ruszyliśmy dalej.
- Tak ci spieszno do grobu? - zapytała białowłosa.
- Sama widziałaś tego dzieciaka - odparłem.
- Ale nie pomyślałeś, że to może się dla ciebie gorzej skończyć?
Milczałem. W sumie ma rację. Nie chcę jeszcze trafić za kraty ani tym bardziej wąchać kwiatki od spodu.
- Masz rację - przyznałem niechętnie. - Nienawiść do tych bachorów wzięła górę. Następnym razem będę panował nad sobą.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Skręciliśmy na kolejną ulicę. Szliśmy na uboczu, by za bardzo nie rzucać się w oczy. Mimo to przechodnie spoglądali na nas z zaciekawieniem. Gdy mój wzrok spotkał się ze wzrokiem jakiegoś mężczyzny, spuściłem głowę. Grzywka przysłoniła moje oczy. Nikt nie może teraz mnie rozpoznać.
Bez większych przeszkód dotarliśmy do gospody. Ludzie jakoś mnie nie rozpoznali. Stanęliśmy przed tylnymi drzwiami. Zmierzyłem je wzrokiem. Czy kiedykolwiek wejdę do środka głównym wejściem?
- No, wreszcie jesteśmy na miejscu - rzekła zadowolona Sans. - Myślałam, że jak będziemy się tam wlec, to do jutra nie dojdziemy. Na szczęście słońce dopiero zaczęło zachodzić.
Weszliśmy do środka. Akurat na tyłach był Grillby. Co za pech... Nie możemy tak po prostu przemknąć się niezauważeni. Brunet od razu nas zauważył. Poprawił okulary i przyjrzał nam się.
- Co się stało? - spytał zdziwiony.
- Bawiliśmy się z pewnymi kolesiami - odpowiedziała spokojnie Sans. - To nic takiego.
- Nic takiego? Przecież dobrze widzę, że Aiden ledwo trzyma się na nogach. Powiedzcie, co się dokładnie stało.
- Mieliśmy małą potyczkę z pewnymi przydupasami - odparłem. - Jeden z nich wbił mi sztylet w lewą łydkę. Wystarczy?
Grillby westchnął.
- Idźcie do pokoju, ja przyniosę rzeczy do opatrzenia ran.
<Sans?> Opowiadanie trochę biedne, przepraszam...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz