- Mam do czynienia z Vanessą Annie McLevis, zgadza się? - powiedziałem po chwili.
- Tak, Wasza Wysokość. - odpowiedziała dziewczyna.
- Wyśmienicie. Służba poinformowała mnie o twoim niedawnym przybyciu, jednakże nie mieliśmy okazji się wcześniej spotkać, prawda? - nie czekając na jej reakcję, westchnąłem. - Doprawdy, szkoda. Jednakże, skoro jesteś, że tak powiem, ''aktywna'' nocą, składa się doskonale. Teraz jest noc, ale pewnie to zauważyłaś.
- Co chcesz przez to powiedzieć, Wasza Wysokość? - spytała Vanessa.
Uniosłem brew. Znałem jej myśli, jednak już po samym jej tonie głosu - udawanej uprzejmości, wnioskowałem, że pragnęła jak najszybszego końca tego spotkania. Na jej nieszczęście, i los, i ja, chcieliśmy inaczej.
- Będziesz taka dobra i pójdziesz ze mną do któregokolwiek z moich ogrodów, a tam opowiesz mi coś o sobie i swojej historii. - wyjaśniłem.
Zdawałem sobie sprawę, że zabrzmiało to jak niezaprzeczalny rozkaz - w końcu tym własnie było. No i byłem księciem, również jej. Tak więc... Można to tłumaczyć i tym, i moim charakterem. Jednakże wniosek był jeden - jako moja poddana miała wykonać me polecenie. W przypadku odmowy, chociażby grzecznej, kara byłaby nieunikniona, ale o tym nie poinformowałem Vanessy, gdyż chciałem się przekonać, jaka będzie jej decyzja. A co za tym stoi, jak jest wobec mnie lojalna.
<Vanessa?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz