Dziewczyna wzruszyła ramionami.
- No nic, ja już będę zmykać - powiedziała.
- Jasne - odparłem.
Jakby mnie to interesowało...
Sans uśmiechnęła się lekko, po czym odwróciła się i zniknęła. Ściągnąłem swój płaszcz, który powiesiłem na haczyku obok drzwi. No, to chyba do wieczora nie będę mógł stąd wyjść. Chciałem być wolnym jastrzębiem, a obecnie czuję się, jak zamknięty w klatce kanarek. Spojrzałem na leżące na niewielkim stoliku małe lusterko. Po chwili wziąłem je do ręki i postawiłem na szafce nocnej. Usiadłem na łóżku. Przyjrzałem się swojemu odbiciu. Postanowiłem spróbować zrobić tak, jak radziła Sans, choć nie do końca wiedziałem, jak, co i gdzie związać. Po krótkim namyśle przeszedłem do działania.
Zdenerwowany prychnąłem i odłożyłem rzemyk na szafkę, po czym ciężko opadłem na łóżko. Zdmuchnąłem kosmyk włosów sprzed oczu. Może i miała nie najgorszy pomysł z tym wiązaniem, ale jak tu zrobić z moich włosów warkoczyk? Prędzej wyszedłby mi z tego mały kok. Po jakimś czasie podniosłem się do pozycji siedzącej i spojrzałem na zegar. Czas mijał, a Sans nadal nie przychodziła. Skierowałem wzrok na błyszczący w świetle świecy pierścień. Chciałem się go jak najszybciej pozbyć. Miałem wrażenie, że jeśli go dziś nie sprzedam, to wpakuję się w kolejne tarapaty. Nie mogę dłużej czekać. Włamię się do jednego z pokojów i wyjdę przez okno. Powinno zadziałać.
Wziąłem rzemyk do ręki i związałem włosy. Owinąłem pierścień kawałkiem szmatki. Schowałem go do kieszeni płaszcza, który następnie ubrałem.
Wyszedłem z pokoju i udałem się na piętro z pokojami. Wyciągnąłem z buta drut i otworzyłem jedne z drzwi. Wszedłem do środka i podszedłem do okna. Tak, jak przemyślałem, pokój ten był na tyłach gospody. Otworzyłem okno, po czym wychyliłem głowę i rozejrzałem się. Nikogo nie było na zewnątrz prócz trójki małych bachorów. Skorzystałem z tej okazji i wyszedłem przez okno. Dzięki mocy z łatwością dostałem się na dach. Wziąłem rozbieg, po czym skoczyłem na drugi budynek. W ten sposób zacząłem się przemieszczać.
Wyszedłem z mniejszej uliczki i udałem się w stronę jubilera, który był już niedaleko. Poprawiłem kaptur na głowie. Nagle ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się i odskoczyłem od osoby, która okazała się być Sans..
- Nie strasz mnie, dobra? - zapytałem, patrząc na uśmiechniętą dziewczynę.
- Och, weź, nie denerwuj się - odparła. - Poza tym, wcześniej mówiłeś, że wolisz żyć, chyba że się mylę?
- Nie będę siedział zamknięty w jakiejś piwnicy przez tyle czasu. Chcę też jak najszybciej sprzedać ten pierścień i zarobić.
Wyciągnąłem z kieszeni pierścień, a następnie odwinąłem go i przyjrzałem mu się. Nagle ktoś mnie mocno szturchnął. Zachwiałem się, o mało nie upadając, a moja zdobycz wypadła mi z ręki i potoczyła się gdzieś w bok, znikając z mojego pola widzenia. Zaskoczony spojrzałem w stronę, gdzie po raz ostatni widziałem pierścień. Po chwili zmrużyłem oczy i głośno zakląłem.
- No i po kasie - rzekła spokojnie Sans.
- Wcale nie - odparłem.
Wyciągnąłem rękę i skupiłem całą moją moc. Stałem tak w bezruchu i czekałem, aż pierścień po wpływem zmienionej grawitacji przylgnie do mojej dłoni. Szybko ją jednak opuściłem, gdy podszedł do mnie mężczyzna w mundurze. Brunet uśmiechnął się podle i pokazał pierścień, pytając:
- Tego szukasz?
Wyminąłem strażnika i zacząłem biec. Super, jeszcze tylko tego mi brakowało. Wbiegłem po ścianie na dach, gdzie już stała Sans.
- A mogłeś jednak nie wychodzić - rzekła z lekkim uśmiechem na twarzy. - Tak w ogóle, spójrz na swój płaszcz.
Spojrzałem w dół. Dolna część mojego płaszcza płonął. Cholera! Szybko go ściągnąłem i butem zgasiłem ogień. Czyżby magia ognia? Zmierzyłem wzrokiem płaszcz i skrzywiłem się. Dół jest nieco spalony, ale przeżyje. Założyłem go i strzepnąłem brud. Podniosłem wzrok na Sans, która patrzyła na mnie wyczekująco. Otworzyłem usta w celu podziękowania jej, lecz zamknąłem je i wykrzywiłem w grymasie. Za dziewczyną stało czterech mężczyzn ze straży z bronią.
- Stać! Ani kroku! - krzyknął jeden z nich, z muszkietem.
Sans odwróciła się i lekko zaskoczona odparła:
- Ale ja nie jestem jego wspólnikiem.
- W takim razie odejdź od niego!
- Nie kłam - powiedziałem chłodno.
Mężczyzna z bronią palną zmarszczył brwi i namierzył dziewczynę. Tamta, z prawie niewidoczną dezorientacją, spojrzała na mnie.
- To jesteś jego wspólnikiem, czy nie? - zapytał młody chłopak o rudych włosach, z mieczem.
- Ja... - zaczęła Sans, patrząc na rudzielca.
- Jest - przerwałem jej.
- Zaczekajcie chwilę.
Białowłosa odwróciła się i popatrzyła na mnie.
- Dlaczego odparłeś, że jestem twoim wspólnikiem? - spytała cicho, jej głos zdradzał złość.
- Jakoś mnie tak korciło, żeby to powiedzieć - odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
Dziewczyna ponownie spojrzała na straż i powiedziała:
- Może to nie brzmi zbyt przekonująco, ale nie jestem jego wspólnikiem. Chciałam go po prostu przekonać, by przestał kraść...
- Co, najpierw każesz mi stać się złodziejem i pomóc w zdobyciu różnych drogocennych rzeczy, a teraz udajesz niewiniątko? - zapytałem obojętnie.
- Aiden!
- Co? Przecież to twoja wina.
- Kłamiesz!
- I kto to mówi?
- Dobra, dosyć! - krzyknął mężczyzna z muszkietem. - Dla pewności aresztujemy was oboje. Tylko bez żadnych sztuczek!
Sans spojrzała na mnie.
- Jakieś pomysły? - spytała.
- Mam jeden - odparłem.
- Jaki?
- Ucieknę.
Dziewczyna zaskoczona zmierzyła mnie wzrokiem.
- Co?
- No chyba nie myślisz, że dam się tak po prostu złapać?
Nagle Sans uspokoiła się, jakby coś sobie przypomniała. Wzruszając ramionami mruknęła coś pod nosem. Wtem dostrzegłem, że białowłosa zamierza pstryknąć palcami. O nie! Nie zostawi mnie samego! Podbiegłem i w ostatniej chwili złapałem ją za dłoń, uniemożliwiając teleportację. Sans spojrzała na mnie poważnie. Nagle w naszą dwójkę trafiła jakaś fala uderzeniowa, przez co upadliśmy.
- Dobrze! Teraz bierzecie ich! - krzyknął mężczyzna z muszkietem.
Sans pstryknęła palcami, lecz nic się nie stało. Zaskoczona dziewczyna wstała i spojrzała na straż, która zmierzała w naszą stronę. Podniosłem się, po czym chwyciłem Sans za rękę. Oboje rzuciliśmy się do ucieczki. Odbiliśmy się od podłoża i skoczyliśmy na dach kolejnego budynku. Nie mogłem użyć mocy, dlatego ledwo doleciałem na krawędź. Puściłem rękę dziewczyny, po czym oboje zbiegliśmy po schodach awaryjnych i zaczęliśmy biec chodnikiem.
- Nie mogłam się teleportować - rzekła Sans.
- Pewnie tamta fala miała jakiś efekt niwelujący naszą moc - powiedziałem.
Odwróciłem się i spojrzałem na biegnących za nami mundurowych.
- Jakieś pomysły? - spytałem.
- Sam przecież zamierzałeś uciec - odparła Sans.
- Uciekanie z mocą, a bez niej to dwa różne pojęcia. Obyśmy szybko odzyskali nasze moce.
Nagle tuż obok białowłosej przeleciała kula ognia. Skręciliśmy w lewo i przebiegliśmy przez ulicę, o mało nie wpadając pod koła wozów. Udaliśmy się na mniejszą uliczkę, a stamtąd na jedną z głównych. Spojrzeliśmy za siebie. Straż nadal nas goniła, mało tego, nawet w najmniejszym stopniu nie wyglądała na zmęczoną.
- Chyba nam nie odpuszczą - rzekła Sans. - Może powinniśmy z nimi walczyć?
- Niby czym? - spytałem. - A nawet, gdybyś miała gdzieś ukryty sztylet, to udałoby ci się ich pokonać samym sztyletem, bez magii? Ja temu nie wierzę. Poza tym sama widziałaś, co najmniej jeden z nich ma moce.
Dziewczyna zamyśliła się. Kątem oka dostrzegłem zmierzającą w naszą stronę kolejną ognistą kulę. Szturchnąłem Sans, po czym oboje odskoczyliśmy w bok, dzięki czemu kula przeleciała między nami i od razu zniknęła, by nie zranić przechodniów. Skręciliśmy w kolejną ulicę.
- Chyba najlepszym pomysłem będzie zgubienie ich - odezwała się Sans.
- Tyle że straż nie wygląda na zmęczoną - odparłem. - Nie wiem, jak ty, ale ja nie należę do biegaczy długodystansowych, dodatkowo biegnących najszybciej jak potrafią. Poza tym dotychczas przebiegliśmy przez ulicę, gdzie o mało nas wozy nie potrąciły, skręciliśmy chyba jakieś pięć razy, wymijamy tłumy, a tamci nadal nas ścigają. Coś czuję, iż zgubienie ich nie będzie takie proste.
Przeskoczyłem jakiegoś małego pieska, stojącego na mej drodze.
- Gdybyś mnie wtedy nie powstrzymał, to byśmy im uciekli - rzekła Sans, omijając kobietę z wózkiem.
- Skąd mogłem wiedzieć, że nie zamierzasz mnie zostawić? - spytałem lekko poddenerwowany.
- Nie wiem, może dlatego, że wcześniej ci pomogłam, i to nie raz?
- Może...
Nieco zwolniłem, czując zmęczenie. Starałem się oddychać głęboko i w miarę spokojnie, było to jednak niemożliwe. Musimy się gdzieś schować, inaczej nas złapią. Chyba że się rozdzielimy... ale co wtedy, gdy mnie lub Sans dopadną? W sumie niezbyt bym się przejmowałem, gdyby nieszczęście wybrało ją, ale co w innym przypadku? Spojrzałem na Sans. Może ma jakiś plan?
<Sansity?> Lubię akcję i jej nagłe zwroty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz