niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Aidena CD Sansity

Zlustrowałem Sans, która spokojnie oczekiwała mej odpowiedzi. Nie podobało mi się to, co wymyśliła. Chociaż z drugiej strony to ja się wpakowałem. Walka? Bez broni? Przygryzłem wargę. Po chwili namysłu niechętnie odparłem:
- Niech ci będzie, pobiję się z nimi.
Sans uśmiechnęła się lekko. To samo zrobili tamci napastnicy. Pewnie cieszyli się, że będą mogli mi nakopać.
- Ale wpierw daj mi chociaż jakiś sztylet - dodałem.
- A nie poradzisz sobie bez niego? - spytała dziewczyna, unosząc brew do góry.
- Bójka z tymi debilami byłaby niesprawiedliwa, gdyby oni mieli broń, a ja nie.
- Nazwałeś nas debilami, kurduplu? - spytał jeden z tamtych kolesi, który trzymał mnie.
Mężczyzna przystawił nóż do mojej szyi. Zmierzyłem ostrze wzrokiem, po czym powiedziałem obojętnie:
- Tym tępym nożem to najwyżej połaskoczesz mnie.
Facet nadciął mi lekko skórę. Z drobnej rany wypłynęła mała strużka krwi.
- Dobra, chłopaki, spokojnie - rzekła w końcu Sans. - Po co narażać się? Załatwię ci ten sztylet, Aiden.
Dziewczyna pstryknęła palcami i przeniosła nas na obrzeża miasta. Mężczyźni rozejrzeli się nieco zaskoczeni. Zmierzyłem wzrokiem wszystkie budynki i drzewa znajdujące się w pobliżu. Powinno wystarczyć. Białowłosa zniknęła, a po chwili wróciła ze sztyletem w dłoni.
- No, to teraz chodź i go sobie weź - rzekła zadowolona.
Prychnąłem i z całej siły nadepnąłem na stopę trzymającego mnie dryblasa. Gdy ten nieco rozluźnił ścisk, szybko wyślizgnąłem się i podbiegłem do Sans. Wyrwałem z jej ręki broń i odwróciłem się w stronę kolesi.
- Powodzenia - powiedziała dziewczyna, oddalając się.
Nie odpowiadając, zacząłem biec w stronę napastników. Jeden z nich, stojący na przodzie, zamachnął się nożem. Ku jego zdziwieniu prześlizgnąłem się między jego nogami, jednocześnie raniąc sztyletem jedną z nich. Mężczyzna syknął, po czym głośno zaklął i upadł. Czyli jednak to banda słabeuszy. Wstałem i szybko odskoczyłem od kolejnego, który podbiegł do mnie. Spojrzałem na drzewo rosnące za nim. Skoczyłem i przeniosłem swoją grawitację na pień, równocześnie nasilając ją. Odbiłem się od drzewa i, przelatując z zawrotną prędkością obok napastnika, nadciąłem mu bok. Kolejny ranny. Nagle tuż przede mną wyskoczył nieco gruby, łysy koleś. Wpadłem na niego i wylądowałem na ziemi. Łysol machnął nożem. Szybko zrobiłem unik, aczkolwiek ostrze nadcięło mi prawy policzek.  Z pomocą mocy skoczyłem na drzewo i spojrzałem na Sans, która z oddali obserwowała całą bójkę. Ona to ma najlepiej. Ech... Podskoczyłem i przeniosłem grawitację na grubasa, nasilając ją. Podleciałem do niego i kopnąłem mocno w brzuch. Tamten o mało nie zwymiotował. Zrobiłem salto w tył i wylądowałem na ziemi. Spojrzałem chłodno na mężczyznę, który kurczowo trzymał swój brzuch i powstrzymywał się od zwrócenia.
Nagle poczułem ogromny ból w lewej łydce. Cholera! Zlustrowałem rudowłosego, młodego chłopaka, który właśnie wbił sztylet w moją nogę. Tamten wyciągnął broń i szykował się do zadania kolejnego ciosu, jednak w ostatniej chwili odskoczyłem w bok. Dotknąłem rudzielca. Po chwili chłopak przyległ do drzewa, nie mogąc się ruszyć. Podszedłem do niego, lekko kuśtykając i wbiłem sztylet w jego prawą pierś. Wtem za mną pojawił się jego kumpel. Odwróciłem się. Nagle koleś podleciał do innego drzewa, uderzył mocno w pień i upadł. Nieco zaskoczony spojrzałem na Sans, która właśnie opuszczała rękę. Czyli to jej sprawka? Mogłaby chociaż więcej zrobić. Ech, kobiety. Odwróciłem się i zdziwiony rozejrzałem się po okolicy. Prócz nas i dwóch napastników nie było nikogo. Westchnąłem, puszczając rudzielca, który opadł na ziemię. Dziewczyna ze stoickim spokojem podeszła do mnie.
- No, całkiem nieźle - rzekła. - Ale musisz popracować nad refleksem.
- Gdybyś mnie w to nie wplątała albo chociaż pomogła, to by się tak nie skończyło - odparłem.
Syknąłem z bólu, gdy tylko stanąłem na lewą nogę. Podniosłem ją lekko do góry.
- Sam się w to wplątałeś, to po pierwsze. - Dziewczyna nieco się skrzywiła.
- A po drugie? - spytałem jakby od niechcenia.
- Oczekujesz pomocy od dziewczyny? Tak postąpiłby tylko jakiś dzieciak.
Sans zmierzyła mnie wzrokiem i uśmiechnęła się złowieszczo.
- Chociaż jak tak patrzę na ciebie...
- Zamknij się - wycedziłem.
Odwróciłem się i kuśtykając podszedłem do nieprzytomnego rudzielca. Podniosłem leżący obok niego sztylet i schowałem do wewnętrznej kieszeni płaszcza.
- Teraz przydałoby się wrócić do gospody - mruknąłem.
- Chcesz, abym nas przeniosła tam, czy wolisz dalej zwiedzać? - spytała spokojnie Sans.
- A jak myślisz?
Odwróciłem się i spojrzałem na białowłosą, która udawała zamyślenie.
- Tym razem idź za mną i nie zatrzymuj się. Nie chcę kolejnych kłopotów - odparła po chwili.
- Nie chcę mieć kolejnych kłopotów, hę? Przez całą bójkę jedynie stałaś sobie na uboczu i przyglądałaś się.
- Przecież ci pomogłam, nie pamiętasz? Gdybym nie ja, to teraz byś już nie mógł nawet stać. Powinieneś mi podziękować.
Przewróciłem oczami.
- Dzięki za opóźnioną pomoc. Zadowolona? Poza tym jak mam niby przejść pół miasta w takim stanie?
Aż mi się przypomniała pewna potyczka ze strażą. Tyle że miałem o dwie rany więcej.

<Sans?> Nieco przesadziłam, przepraszam...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz