sobota, 17 września 2016

Od Aidena CD Sansity

Podniosłem głowę i rozejrzałem się. Znajdowałem się w śmietniku. Wokół unosiła się nieprzyjemna woń, która drażniła mój nos. Nikogo prócz mnie nie było w okolicy. Postanowiłem więc jak najszybciej wydostać się z tego okropnego miejsca. Wstałem i powoli zacząłem wychodzić ze śmietnika. Nagle mój płaszcz o coś zahaczył, przez co straciłem równowagę i runąłem na ziemię. Zakląłem cicho. Wstając wziąłem do ręki leżącą na mym brzuchu skórkę od banana, którą następnie rzuciłem przed siebie. Akurat wtedy pojawiła się Sans, która nią oberwała.
- No wiesz, co? - zapytała zniesmaczona. - Ja ci tu ratuję tyłek, a ty mi się tak odwdzięczasz? Mógłbyś chociaż podziękować.
Stanąłem do niej bokiem i odwróciłem głowę, spoglądając gdzieś w dal. Za taki ratunek to ja nie będę dziękował. Dziewczyna patrzyła na mnie z założonymi rękami, oczekując odpowiedzi. Po jakimś czasie odezwałem się:
- Mam ci dziękować za wrzucenie mnie do śmieci?
- Ja tylko pokazałam ci, gdzie twoje miejsce - burknęła Sans.
Wyciągnąłem z kieszeni sztylet. Dziewczyna spojrzała na mnie z politowaniem i prychnęła.
- Proszę cię, przecież nie masz ze mną żadnych szans.
Rzuciłem sztyletem w jej stronę. Sans wykonała szybki unik. Broń przebiła dość sporego szczura, czyhającego za białowłosą.
- Ale chyba nie chcesz zarazić się jakimś cholerstwem od tych gryzoni, nie? - mruknąłem.
Dziewczyna patrzyła, jak podchodzę do martwego szczura i zabieram sztylet. Szybkim ruchem schowałem go do kieszeni i spojrzałem na Sans.
- Mogłabyć teleportować nas do gospody? - zapytałem trochę niechętnie. - Chciałbym jak najszybciej pozbyć się tego smrodu. - Zmierzyłem wzrokiem swoje ubranie.
- Jasne - odparła Sans.

Włożyłem zakładkę między kartki książki, którą następnie odłożyłem na bok. Od wpadki ze śmietnikiem minął tydzień. Przez ten czas prawie w ogóle nie ruszałem się z mojego pokoju. Wolałem na jakiś czas skończyć z przyjacielskimi zabawami ze strażą. Raz oni odwiedzili gospodę. Mieli w szeregach gościa, który wyczuwał magię, przez co musiałem wyjść na jakiś czas. Na szczęście nie znaleźli mnie.
Kurowanie umilałem sobie czytając książkę. Nie była ona zbytnio ciekawa. Rzadko kiedy do pokoju wpadała Sans, oczywiście tylko na chwilę.
W końcu po półtora tygodnia noga była niemal całkiem uleczona. Dłuższe bieganie sprawiało mi trudność, ale z mocą nie powinno być źle.
Założyłem buty oraz płaszcz i poszedłem na górę. Ludzi jak zwykle nie było zbyt wiele. Usiadłem przy barze i podparłem brodę ręką. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, iż obok mnie siedzi Sans. Dziewczyna spojrzała na mnie i uśmiechnęła się.
- Czyli rana już całkiem zagoiła się? - spytała.
- Można tak powiedzieć - odparłem ponuro.
- Hej, Aiden! - rzekł wesoło Grillby, podchodząc do lady. - Jak tam noga?
Podniosłem na niego wzrok.
- Lepiej.
- To dobrze. A nie zanudziłeś się tam w pokoju?
- Nie.
No tak. Zwykle nie potrafiłem zbyt długo usiedzieć w jednym miejscu. Tym razem jednak postawiłem zdrowie na tak zwanej złotej półce.
- Może coś do picia? - zaproponował Grillby.
- Herbatę - odpowiedziałem.
- Już się robi!
Mężczyzna odszedł. Sans pociągnęła łyk jakiegoś napoju ze swego kubka.
- No, Aiden. Dzięki temu, że zostałeś, straż nieco zmniejszyła patrole. Choć znalazło się wśród nich więcej osób władających magią, mają nadzieję, że uciekłeś z miasta. Jak jeszcze trochę tu posiedzisz, to będziesz niemalże bezpieczny.
- Naprawdę? - spytałem od niechcenia.

Sansity?
Nie najlepsze, ale cóż...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz