Wtem przypomniał mi się mój drut ukryty w bucie. Szybko go wyjąłem i podszedłem do krat. Rozejrzałem się. W pobliżu nikogo nie było. Strażnicy poszli przepić złapanie mnie. Ich radość nie będzie trwała długo.
Włożyłem drut do dziurki od klucza. Nagle zrobił się on niezwykle gorący. Zaskoczony szybko go wyjąłem i rzuciłem na ziemię. Nie chciałem dopuścić do roztopienia się drutu. Spojrzałem na nieco poparzone palce, klnąc pod nosem. Czyli tak się nie wydostanę. Cholera!
Ktoś odchrząknął. Odwróciłem się i ujrzałem Sans. Dziewczyna podeszła bliżej krat z figlarskim uśmiechem na twarzy.
- I jak tam ucieczka? - spytała.
Spojrzałem na nią chłodno. Sans zmierzyła mnie wzrokiem.
- No, no, no. Widzę, że już uciekłeś.
- Naprawdę przybyłaś tu tylko po to, by się ze mnie ponaśmiewać? - spytałem.
- Nie tylko.
Sans sięgnęła ręką do kieszeni, z której po chwili wyciągnęła kółko z brzęczącymi kluczami. Podszedłem szybko do krat. Chciałem je złapać, jednak dziewczyna zabrała je sprzed mego nosa.
- Oj, oj, co tak niespodziewanie? - zaśmiała się, machając kluczami.
- Daj mi je - wycedziłem, próbując je złapać bez skutku.
- Matka cię nie nauczyła magicznego słowa?
Przygryzłem dolną wargę.
- Proszę.
- Hm? A o co...
- Proszę, daj mi te klucze! Matka nie wpajała ci wiedzy? Każdy głupi by wiedział, o co mi chodzi!
- I każdy głupi by wiedział, że nie należy pomagać osobom łamiącym prawo. Gdybyś znalazł jakąś pracę, a nie zajął się kradzieżą, to byś nie był teraz w areszcie.
Prychnąłem. Miałem już dość jej gierek i odzywek. Choć ja byłem wściekły, Sans najwidoczniej dobrze się bawiła. Ciekawe, co by było, gdyby się role odwróciły?
- Kim jesteś? - spytał ktoś nagle.
Obydwoje spojrzeliśmy na zmierzającego w naszą stronę strażnika. Zrobiłem dwa kroki do tyłu i schyliłem nieco głowę, przez co grzywka zakryła moje oczy. Strażnik zatrzymał się przy Sans, która ze stoickim spokojem wpatrywała się w niego.
- Kim... Kim pani jesteś? - ponowił mężczyzna pytanie, tym razem jednak jego głos był nieco ściszony z nutą nieśmiałości.
Zmierzyłem go wzrokiem. Wtedy coś mi zaczęło świtać. Postura, wyraz twarzy, mowa... Nie ma bata, to musiał być tamten chłopak, którego jakiś czas temu spotkałem. Pan nowy i jego d-dukanie. Sans spojrzała na mnie, po czym na strażnika i powiedziała:
- Znalazłam te klucze i chciałam je zwrócić. A z tym złodziejem po prostu przeprowadzałam małą kłótnię.
Dziewczyna dała chłopakowi klucze i uśmiechnęła się. Tamten podziękował, drapiąc się po karku.
- Czy zna pani może tego złodzieja? - spytał po chwili.
,,Tego złodzieja"? Czyli już dla niego nie jestem panem?
- Nie - odparła krótko Sans. - Po prostu zaczepił mnie, gdy szukałam kogoś, komu mogłabym dać klucze. Na szczęście nic się takiego nie stało. - Uśmiechnęła się nieco szerzej. - Ja już będę iść. Do widzenia.
Dziewczyna odeszła, machając na pożegnanie. Chłopak spojrzał na klucze. Teraz moja kolej na przedstawienie.
Upadłem na kolana, jednocześnie łapiąc się za serce. Skrzywiłem się mocno, przygryzając wargę. Strażnik zmierzył mnie wzrokiem.
- Wszystko w porządku? - zapytał nieco zaniepokojony.
Przewróciłem się na bok i skuliłem się. Zmrużyłem oczy, ukradkiem patrząc, jak chłopak gorączkowo otwiera drzwi celi i podbiega do mnie. Rozluźniłem mięśnie, udając omdlenie.
- Halo, słyszysz mnie? - wołał strażnik, potrząsając mną dość mocno.
Odliczyłem do trzech, po czym uderzyłem go pięścią w policzek.
- Nie można trząść mocno osobą, która właśnie zemdlała - mruknąłem.
Chłopak odsunął się, a wtedy kopnąłem go w brzuch. Szybko podniosłem się na równe nogi. O dziwo, strażnik wstał z większą łatwością niż przewidywałem. Czyżby bariera neutralizująca ból straży? Zakląłem pod nosem. Nie tracąc ani chwili, opuściłem celę i rzuciłem się do ucieczki. Obejrzałem się za siebie. Młody był szybki i doganiał mnie. Jego mina nie była już taka nieśmiała. Spojrzałem na wyjście z aresztu. Nagle tuż przed nim pojawił się ten sam strażnik. Chłopak stanął szeroko na nogach i uderzył pięściami o podłogę. Całe wnętrze aresztu zostało pokryte lodem. Zrobiło się zimno. Poślizgnąłem się, a następnie upadłem na plecy. Czułem, jak cienka powłoka lodu zaczynała powoli pokrywać moje ciało.
- Nie uciekniesz mi - powiedział poważnie strażnik, podchodząc do mnie.
Szybko rozejrzałem się dookoła. Lód, lód... tylko gdzie jakieś wsparcie? Nie, on mnie wcale nie złapie! Nic jednak nie przychodziło mi do głowy. Nagle coś gruchnęło o podłogę. Odwróciłem głowę i spojrzałem na strażnika, który leżał na lodzie skrzywiony.
- Czemu lód jest śliski? - mruczał pod nosem.
Wykorzystując nagły zwrot akcji próbowałem wstać. Nie było łatwo, ale stanąłem na nogach szybciej od chłopaka. Wykonałem lekki wślizg i starając się utrzymać równowagę przejechałem obok strażnika. Będąc już na zewnątrz poczułem szarpnięcie. Odwróciłem głowę. Młody brunet trzymał kurczowo mój płaszcz, którego koniec był zamrożony. Chciałem się jakoś wyrwać. Ostatecznie wyślizgnąłem się z płaszcza i odbiegłem od niego. Z racji, że byłem już poza aresztem (co oznaczało, że mogłem już używać mocy), przeniosłem grawitację płaszcza na siebie. Mimo sprzeciwu od strony strażnika, wyleciał on z jego rąk i trafił do moich. Założyłem go i odbijając się od jednego budynku do drugiego wróciłem do gospody.
Na dworze było już całkiem ciemno. Spojrzałem na swoje ubranie. Buty i pół płaszcza były pokryte lodem, któremu jakoś nie chciało się topić. Zakląłem cicho, po czym spojrzałem na wejście do gospody. Poprawiłem kaptur spoczywający na mojej głowie, a następnie wszedłem do środka. Zatrzymałem się nagle, widząc siedzących przy jednym stoliku gości ze straży. Musieli tutaj przyjść świętować? Po chwili jednak westchnąłem. Wszyscy ze straży wyglądali na nieźle upitych. Rozmawiali głośno o różnych mało ważnych sprawach, co chwilę popijając piwo. Szybko przemknąłem się obok gości. Nagle ktoś złapał mnie za ramię. Zaskoczony spojrzałem na mężczyznę w mundurze o lekkim ciemnym zaroście. Rozpoznał mnie?!
- Może chciałby pan z nami się napić? - spytał strażnik, uśmiechając się szeroko.
- Nie - odparłem chłodno.
W duchu odetchnąłem z ulgą. Ma mnie za zwykłego obywatela. Alkohol naprawdę szkodzi...
- Nalegam! - Mężczyzna posadził mnie na wolnym krześle i podał kubeł z piwem.
Spojrzałem na białą pianę i skrzywiłem się.
- Pij, pij! - krzyknął ktoś.
- Nie. - Pokręciłem głową.
Wtem jeden ze strażników siłą wlał mi zawartość kubła do usta. Część połknąłem, resztę wyplułem. Mężczyzna siedzący obok poklepał mnie po plecach. Wszyscy nakazali mi wypić do dna. Po jakimś czasie niepewnie opróżniłem kubeł. Oczywiście, nie mogło to się dla mnie dobrze skończyć. Po kilku łykach alkoholu bolał mnie brzuch, a co dopiero po wypiciu całego kubła. Strażnicy napełnili piwem mój kubeł i zachęcili do picia. Tym razem uparcie odmawiałem. Nie chcę jutro wąchać kwiatków od spodu.
Do gospody weszła dziewczyna. Była to oczywiście Sans. Rozejrzała się i podeszła do baru. W ogóle mnie nie zauważyła. Zastanawiałem się, jakim niby cudem, skoro byłem na czarno ubrany, w dodatku otoczony przez większych ode mnie mężczyzn w mundurach. Po krótkiej rozmowie z Grillbym Sans odwróciła się i zmierzyła straż wzrokiem. Chwilę później spojrzała na mnie. Ściskany przez jakiegoś dryblasa, z bolącym brzuchem i niesmakiem po piwie posłałem jej chłodne spojrzenie. Dziewczyna o mało nie zachłysnęła się wcześniej zamówionym napojem. Czy będzie na tyle miła, by mi jakoś pomóc? Czy może jednak po całej akcji będzie się zwijać ze śmiechu, podczas gdy ja będę zwracał?
Sansity?
Wybacz, że tak długo...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz